Choć w 2024 roku wyszło trochę filmowych musicali, to warto zastanowić się czy były one w ogóle dobre?
W ciągu całego roku wyszło nieco ponad 10 filmowych musicali. Nie jest to wcale zły wynik jak na gatunek, który wielokrotnie nie jest reklamowany muzyką. Ciężko jest znaleźć konkretny powód dla tegorocznej sytuacji, bo w filmach, które będę opisywał, nie widać przyczyny powstania wynikającej z jakichś sukcesów z przeszłości. Najwyraźniej coraz więcej ludzi zaczęło decydować się na sięgnięcie po ten gatunek. Nieważne czy byliby to autorzy kina niezależnego czy producenci w Hollywood. Przyglądając się tegorocznym musicalom, łatwo jest zauważyć dużą różnorodność, która mnie cieszy. Lecz czy poziom był zadowalający? Poniżej przyjrzę się wszystkim tym filmom, które miałem okazję obejrzeć w tym roku, idąc od stycznia aż do grudnia i krótko powiem co uważam o każdym z nich.
,,Kolor purpury"
![]() |
fot. Kolor purpury, reż. Blitz Bazawule, dystr. Warner |
Jest to zeszłoroczny film, lecz jak spojrzymy na to z naszego praktycznego punktu widzenia, dla nas stał się dostępny dopiero w 2024. Jednocześnie był to całkiem przykry przypadek, bo początkową kinową premierę odwołano i ,,Kolor purpury" u nas trafił po cichu na platformę Max. Jednocześnie ciężko dziwić się tej strategii, bo pomimo nominacji na Oscarach, nie był to film, który interesowałby kogokolwiek. Oryginalne dzieło Spielberga wcale nie jest tak szeroko znane lub uwielbiane, aby ludzie na wieść o przemienieniu go w musical byli podekscytowani. Nie pomogło też to, że film nie jest zwyczajnie wart uwagi.
Nadrzędnym problemem jest to, że nie wykorzystał on potencjału gatunku. Nowy ,,Kolor purpury" nie jest dobrym musicalem. Ma pojedyncze, porządne piosenki, ale miałem wrażenie jakby gatunek ciążył produkcji. Warstwa dramatyczna słabo łączy się z rozrywkową, a od strony technicznej to nie jest ciekawie zrealizowane dzieło. W tym wszystkim szkoda obsady, kilku emocjonalnych momentów oraz wymienionych wyżej niezłych piosenek.
,,Mean Girls"
![]() |
fot. Mean Girls, reż. Samantha Jayne, Arturo Perez Jr., dystr. UIP |
Fenomen ,,Wrednych dziewczyn" nie był mi znajomy przez 20 lat od czasu premiery filmu. Dlatego niemałym zaskoczeniem było dla mnie dowiedzenie się, że produkcja doczekała się własnego scenicznego musicalu, a następnie jego filmowej adaptacji. Jednakże nie byłem na ,,nie", więc nadrobiłem oryginał, a następnie udałem się do kina na nową wersję. I było w porządku.
Znam osoby, które są fanami oryginalnego musicalu i kręciły nosem na filmową adaptację. Znam też te, które po prostu uwielbiają nowe ,,Mean Girls". Mi samemu jest daleko do zachwytów, jak i niezadowolenia. Głównie nie spodobała mi się odtwórczość tej wersji względem pierwszego filmu. W historii, która specjalnie dostosowała się pod nowe czasy, liczyłem na więcej świeżości. Na szczęście sceny musicalowe pomagają wyróżnić tegoroczną produkcję. Przyznaję, że nie porównywałem piosenek względem pierwotnego musicalu, ale nie czułem zbytnio potrzeby, bo to co usłyszałem w kinie było dobre. Nie wyjątkowe, ani zapadające w pamięć tak bardzo, abym wracał do tego później w domu, lecz porządne (choć takie ,,A Cautionary Tale" oraz ,,Meet the Plastics" wciąż pamiętam). W ogólnym rozrachunku nie jest to film, do którego wracałbym, ale na szczęście mogę go pozytywnie wspominać.
,,This Is Me... Now: A Love Story"
![]() |
fot. This Is Me... Now: A Love Story, reż. Dave Meyers |
Pora powiedzieć coś o produkcji, którą ciężko nawet nazwać pełnoprawnym filmem. Czymś o czym najprawdopodobniej mało kto z czytających słyszał. Mowa o ,,This Is Me... Now: A Love Story" czyli dziele towarzyszącym nowemu albumowi Jennifer Lopez. I sam fakt, że ten godzinny film powstał oraz wyszedł po cichu na Amazon Prime Video w lutym, nie jest wcale najdziwniejszy.
Ciężko ocenia się tę reklamę albumu ponieważ wprawia ona wiecznie w konsternację w trakcie swojego metrażu. Jennifer Lopez postanowiła opowiedzieć historię swojego życia miłosnego i jest w tym jakaś szczerość, którą można docenić, ale finalny efekt to zbiór teledysków, a ich poziom jest zazwyczaj niezbyt dobry. Ciężko też traktować ten projekt poważnie gdy jednym z elementów fabularnych jest zbiór znaków zodiaku w Niebie przyglądający się losom gwiazdy, a w jej skład wchodzi nietypowy zbiór celebrytów. Natomiast już na sam koniec w ramach występu gościnnego pojawia się były mąż Lopez czyli Ben Affleck i serwuje on krótki monolog o miłości.
To bardzo dziwny projekt. Dlatego nie dziwi, że był on w dużym stopniu sfinansowany z ręki Jennifer Lopez. Choć reklamuje album muzyczny, bo to piosenki z niego są tutaj soundtrackiem, to nie umiem sobie wyobrazić, aby wytwórnia odpowiedzialna za płytę była zainteresowana taką promocją. Jednakże to wszystko sprawia, że w jakiś sposób doceniam ,,This Is Me... Now: A Love Story". Tak, nie ma ono sensu i często wygląda kuriozalnie, ale przede wszystkim powstało, a to cieszy, bo nadal mowa o oryginalnym środku wyrazu. Do tego wcale nie jest pozbawione czegoś dobrego. Lopez to dobra aktorka i lepsza piosenkarka. Jako promocja albumu, myślę, że ten projekt mógł się udać, bo piosenki podobały mi się. Także kto wie, może była jakaś metoda w tym szaleństwie? Zakładając rzecz jasna, że oglądalność nie była zbyt słaba.
,,Emilia Pérez"
![]() |
fot. Emilia Pérez, reż. Jacques Audiard, dystr. Gutek Film |
Gdyby mówić o największym sukcesie artystycznym spośród tegorocznych musicali, to ,,Emilia Pérez" niewątpliwie musiałaby być wskazana jako takowy. To nie tylko wspaniale przyjęty przez festiwalowę krytykę film, ale także jeden z głównych graczy w najbliższej Oscarowej stawce. I zdecydowanie cieszę się z tego powodu. Jacques Audiard pomimo swojego wieku stworzył dzieło z większą energią niż wiele produkcji młodych twórców. Jest ono też czymś unikalnym w jego karierze. Gangsterski musical o mafiozie, który decyduje się na zmianę płci po latach pragnienia tego, to bardzo oryginalna mieszanka. A działa ona zaskakująco dobrze.
Choćby z tego względu, że Audiard płynnie przechodzi od jednego tonu do drugiego. Umie on zarówno podać coś bardziej komediowego jak piosenkę o podróży po klinikach (,,La Vaginoplastia"), czy także skromną piosenkę na dobranoc śpiewaną dziecku (,,Papa"). Jest tu powaga, lekkość czy także sensacyjność. Zaś muzyka robi bardzo dobre wrażenie. Piosenki zapadają w pamięć, odróżniają się od siebie oraz sprawiają, że film tętni życiem. Było strzałem w dziesiątkę, aby uczynić z ,,Emilii Pérez" musical.
,,Joker: Folie à Deux"
![]() |
fot. Joker Folie à Deux, reż. Todd Philips, dystr. Warner |
To najbardziej kontrowersyjny i dzielący przypadek na tej liście. Od kiedy tylko ogłoszono, że film będzie musicalem to w internecie już zawrzało. Później nie pomogło dodanie, że to będzie jukebox musical czyli taki, który wykorzystuje wcześniej już istniejące piosenki zamiast oryginalnych. Ostatecznie odbiór filmu był całkiem negatywny. I ja sam dołączyłem do krytycyzmu jeśli chodzi o to jaki był z niego musical.
Był potencjał, żeby dzięki śpiewowi lepiej poznać bohaterów, a także wejść głębiej w świat, który oni postrzegają inaczej od reszty. Niestety wykorzystanie już istniejących piosenek uważam za lenistwo. Szczególnie kiedy w głównej żeńskiej roli ma się Lady Gagę. I choć pod względem aktorskim uważam jej występ za średni, tak śpiewa ona wspaniale. Joaquin Phoenix ma specyficzny głos, ale mogłem zaakceptować musical, w którym ktoś ,,brzydko śpiewa". Szczególnie, że mowa o wyniszczonym wewnątrz bohaterze. Niestety problem jest taki, iż większość sekwencji musicalowych wcale nie wygląda ciekawe, a także spowalniają one już dość męczące tempo. Przykro mi się to pisze, bo reszta filmu jest już z kolei lepsza. Kiedyś wydawało mi się, że to właśnie aspekt musicalowy będzie ciągnąć poziom ,,Joker: Folie à Deux", a nie obniżać go.
,,The End"
![]() |
fot. The End, reż. Joshua Oppenheimer |
Jest całkiem korzystnym przypadkiem, że ,,The End" jest tak blisko ,,Joker: Folie à Deux" w tym tekście, bo najnowszy film Joshuy Oppenheimera zdołał zrobić to czego tamta komiksowa adaptacja nie umiała. Tutaj śpiew rzeczywiście stał się przedłużeniem uczuć bohaterów i sposobem na opisanie tego, co nie zrobiłoby równie dobrego wrażenia gdyby było monologiem albo wymianą zdań z inną postacią. Również zadziałały tak specyficzne głosy jak te należące do Tildy Swinton oraz Michaela Shannona. Cała obsada zresztą świetnie spisała się i piosenki stanowią ciekawe urozmaicenie w ,,The End". Słucha się ich przyjemnie, a do tego towarzyszą im ładnie nakręcone sekwencje (czemu pomaga specyficzna sceneria). Jest to również produkcja wypełniona wieloma ciekawymi tematami oraz przemyśleniami. I choć uważam ją za niełatwą do oglądania, to zdecydowanie warto dać jej szansę.
,,Vaiana 2"
![]() |
fot. Vaiana 2, reż. David G. Derrick Jr., Jason Hand, Dana Ledoux Miller, dystr. Disney |
Nie jestem dużym fanem pierwszej ,,Vaiany" pomimo tego, że była ona wyreżyserowana przez fantastyczny duet Johna Muskera oraz Rona Clementsa. Lecz byłbym skłonny przyznać, że miała przynajmniej dwie wpadające w ucho piosenki. Nic co bym nazwał dużym osiągnięciem, ale w porównaniu do kontynuacji, to z pewnością więcej. ,,Vaiana 2" miała być oryginalnie serialem przeznaczonym na streaming i dopiero w trakcie produkcji przemieniono ją w kinową produkcję. Da się to odczuć ponieważ jest to historia przypominająca zapychacz, której brakuje jakiegokolwiek uroku obecnego w pierwowzorze. Bez tego samego utalentowanego duetu reżyserskiego pozostała wyłącznie marna kalka, która pomimo bycia sukcesem finansowym, ostatecznie przejdzie bez echa. Nikt nie będzie wspominał tych piosenek, bo są one nijakie. Mnie wyłącznie jedna spodobała się (,,Get Lost"), a pomimo tego i tak nie mam ochoty do niej wracać. Również nie pomogła prezentacja piosenek w filmie, bo wyłącznie pojedyncza sekwencja wyglądała kreatywniej od reszty.
,,Wicked"
![]() |
fot. Wicked, reż. Jon M. Chu, dystr. UIP |
Zupełnie ominął mnie fenomen ,,Wicked". Nie miałem pojęcia o tym jak popularne jest oryginalne przedstawienie. Zaś po pierwszej zapowiedzi byłem pewien, że niewielu będzie obchodziła ta wariacja historii z ,,Czarnoksiężnika z Oz". Tymczasem jest to jeden z najbardziej kasowych musicali zeszłego roku, który dodatkowo został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę oraz widownię. Nawet ma duże szanse na docenienie na galach nagród. Jak to się stało?
Sam chciałbym umieć odpowiedzieć na pytanie, lecz będzie to trochę trudne, bo ja nie przepadam za ,,Wicked". Gdybym był fanem filmu to zacząłbym wymieniać jakich to rzeczy nie robi on wspaniale. Jednak ja od samego początku byłem obrzydzony ubogą paletą barw nie przystającą dziełu bazującemu na filmie wykonanym techniką Technicolor. Również historia nie wydawała mi się od początku ciekawa, bądź potrzebna. I te dwie opisane wyżej obawy spełniły się u mnie. Ale coś innego z kolei podobało mi się. Otóż to dobry musical.
Nieważne na ile to zasługa materiału źródłowego, a na ile twórców filmowej adaptacji, przyznam, że realizacja sekwencji musicalowych, śpiew obsady oraz piosenki same w sobie, zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Gdyby nie to jak udanym musicalem jest pierwsza część ,,Wicked", to te 2,5 godziny w kinie byłyby znacznie bardziej męczące. A tak to nawet teraz mogę z przyjemnością posłuchać ,,The Wizard And I", ,,Popular", ,,Sentimental Man" czy także ,,Defying Gravity" w domu. Jest to z pewnością osiągnięcie w porównaniu do innych musicali, o których muzyce prędko zapominam po seansie. Szkoda tylko, że nie mógł to być również dobry film, bo scenariusz oraz strona wizualna absolutnie mu ciążą.
,,Mufasa: Król Lew"
![]() |
fot. Mufasa: Król Lew, reż. Barry Jenkins, dystr. Disney |
Nienawidzę ,,Króla Lwa" z 2019 roku. Był to bezduszny, nikomu potrzebny remake. Dlatego absolutnie nie cieszyłem się na wieść, że doczeka się on kontynuacji/prequela skupionego na Mufasie. Brzmiało to na projekt, który miałby służyć jako zapychacz w bibliotece platformy streamingowej (zupełnie niczym poprzedni musical Disneya czyli ,,Vaiana 2"). Po obejrzeniu filmu wrażenie jedynie pogłębiło się. Mowa bowiem o produkcji, która zaliczyła wizualnie spadek poziomu (a zaznaczę, że jedyną ,,wartością" poprzednika była fotorealistyczna grafika). Dodatkowo postanowiono obrać inny kierunek artystyczny, który sprawił, iż zwierzęta mają bardziej ludzką mimikę. Jest to spowodowane krytyką poprzedniej części, w której można było oglądać jak Simba po śmierci ojca ma kompletnie pozbawiony emocji wyraz twarzy. Zazwyczaj takie kombinowanie dotyczy kontynuacji, w których nie pokłada się równie dużej wiary co w poprzedniku. Dla mnie w żadnym stopniu nie uratowało ono projektu, który nie powinien był kiedykolwiek zaistnieć.
Począwszy od gorszej strony wizualnej, a kończąc na tragicznym scenariuszu, ,,Mufasa: Król Lew" jest kolejnym wypranym z jakiegokolwiek stylu lub duszy produktem Disneya. W żaden sposób nie pomogły piosenki. Pamiętam zaledwie jedną czyli ,,I Always Wanted A Brother", która bez zaskoczenia była wyróżniona w zwiastunie. Ma ona w sobie urok tożsamy z ,,Królem Lwem". Niestety cała reszta jest absolutnie do zapomnienia. Z czego mnie szkoda zmarnowania talentu Madsa Mikkelsena, gdyż jego ,,Bye Bye" to wyjątkowo nudna piosenka złoczyńcy. Być może jakość piosenek jest związana z tym jak długo przetrzymywany w lochach Disneya jest Lin Manuel-Miranda. Mam nadzieję, że prędzej czy później zajmie się tworzeniem własnych oryginalnych dzieł, bo wypala się tworząc takie rzeczy dla korporacji.
,,Better Man: Niesamowity Robbie Williams"
Podsumowując, nie był to specjalnie dobry rok dla musicali. Co prawda nie powstało ich mało, ale ja polubiłem wyłącznie 4 z nich, a do tego żadnemu z nich nie wystawiłem oceny wyższej niż 7/10. Choć jeśli miałbym szukać jakiejś poprawy to powiedziałbym, że gatunek zaczyna być wreszcie bardziej reklamowany tym czym jest. Pamiętam jeszcze jak w zeszłym roku zwiastuny ,,Wonki" zupełnie nie sugerowały, iż film jest musicalem, bo studio obawiało się, że w ten sposób produkcja nie byłaby kasowym hitem. Tymczasem w 2024 było już lepiej pod tym kątem. Choć box-office wcale nie zyskał dużo przebojów z tego gatunku. Zaś jeśli mowa o artystycznych sukcesach, to zaledwie trzy filmy zostały entuzjastycznie przyjęte. Jeśli chodzi o mnie, to szczerze polecić mogę ,,Emilię Pérez", ,,The End" oraz ,,Better Man: Niesamowity Robbie Williams". Te produkcje najlepiej wykorzystały potencjał gatunku oraz miały bardzo dobre piosenki.
![]() |
fot. Better Man: Niesamowity Robbie Williams, reż. Michael Gracey, dystr. Monolith Films |
Nie lubię biografii muzyków. W większości przypadków to podążające identycznymi schematami produkcje pozbawione szczerości oraz tego czegoś co zdołałoby oddać ich fenomen. W samym 2024 roku mieliśmy chociażby tragiczne ,,Back to Black: Historia Amy Winehouse", nijakie ,,Bob Marley: One Love" oraz minimalnie ciekawego, choć wcale nie aż tak udanego ,,Kompletnie nieznanego". Na całe szczęście było jeszcze miejsce na pozytywne zaskoczenie w zeszłym roku. Mowa o ,,Better Man: Niesamowity Robbie Williams". Filmie, w którym nie umiałem pokładać jakiejkolwiek wiary. Czemu ten muzyk i czemu sportretowanie go jako CGI szympansa? Choć na stole reżysera był Michael Gracey, którego ,,Króla rozrywki" darzę sympatią, to całkiem długo pozostawałem nie zainteresowany jego najnowszym dziełem. A tymczasem okazało się ono powiewem świeżości jakiego ten gatunek potrzebował.
Nie tylko główna decyzja artystyczna zadziałała, bo rzeczywiście uwierzyłem w protagonistę, którym jest szympans z głosem Williamsa, ale także polubiłem szczerą historię wypełnioną kapitalnymi musicalowymi sekwencjami. Tak naprawdę od początku powinienem był uwierzyć, że Gracey poradzi sobie z tak niecodziennym materiałem. Ma on talent do kręcenia tanecznych/śpiewanych scen. Są one wypełnione masą energii, a także wyglądają ciekawie. W jego najnowszym filmie warto wyróżnić ,,Rock DJ" ukazane na udawanym jednym ujęciu albo ,,She's the One" przedstawiające subtelnie relację Williamsa z Nicole Appleton. Aż szkoda, że pomimo ciekawego kierunku artystycznego oraz tych sekwencji, historia jest mimo wszystko bardzo standardowa jak przystało na biografię muzyka. Ratuje ją szczerość Robbiego.
Podsumowując, nie był to specjalnie dobry rok dla musicali. Co prawda nie powstało ich mało, ale ja polubiłem wyłącznie 4 z nich, a do tego żadnemu z nich nie wystawiłem oceny wyższej niż 7/10. Choć jeśli miałbym szukać jakiejś poprawy to powiedziałbym, że gatunek zaczyna być wreszcie bardziej reklamowany tym czym jest. Pamiętam jeszcze jak w zeszłym roku zwiastuny ,,Wonki" zupełnie nie sugerowały, iż film jest musicalem, bo studio obawiało się, że w ten sposób produkcja nie byłaby kasowym hitem. Tymczasem w 2024 było już lepiej pod tym kątem. Choć box-office wcale nie zyskał dużo przebojów z tego gatunku. Zaś jeśli mowa o artystycznych sukcesach, to zaledwie trzy filmy zostały entuzjastycznie przyjęte. Jeśli chodzi o mnie, to szczerze polecić mogę ,,Emilię Pérez", ,,The End" oraz ,,Better Man: Niesamowity Robbie Williams". Te produkcje najlepiej wykorzystały potencjał gatunku oraz miały bardzo dobre piosenki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz