Joshua Oppenheimer powraca po 10 latach z nowym filmem, który jest zupełnie inny od jego dotychczasowych, lecz wciąż powinien zainteresować wielu.
Przepastna kopalnia soli stała się domem i jednocześnie miejscem izolacji dla bogatej rodziny wraz z przyjaciółmi oraz służbą, którzy w obliczu apokalipsy skryli się przed wszystkimi innymi. Bezduszność tego miejsca jeszcze nie wkradła się do idyllicznej rzeczywistości mieszkającej tam grupy. Prowadzą oni produktywne życie oddając się sztuce oraz innym czynnościom, dzięki którym spędzają wspólnie czas. Syn choć nigdy nie ujrzał zewnętrznego świata, zdaje się być zadowolony z realiów, w których przyszło mu żyć. Jednak rzeczywistość oparta na fałszu zostaje wreszcie poddana próbie gdy do raju dostaje się dziewczyna z zewnątrz. Jak to wpłynie na syna oraz relacje w rodzinie?
Nowy film Joshuy Oppenheimera ma koncept, który można było pociągnąć w wielu różnych kierunkach. Konfigurować dało się ludzi zamieszkujących azyl, osobę z zewnątrz oraz poruszone tematy. Było możliwe, aby historia rozwinęła się w rozczarowującym kierunku, przykładowo oferując oczywiste wnioski. Na szczęście twórcy udało się stworzyć niezwykle bogaty tematycznie film, który będzie długo tkwił w mojej głowie. Mamy tu opowieść o poczuciu winy, głębokim skrywaniu sekretów, fałszu, wchodzeniu w rolę Boga i poszukiwaniu nadziei oraz szczęścia w miejscu najpewniej pozbawionym ich. Jest tego wiele, ale wszystko zaskakująco dobrze łączy się ze sobą.
![]() |
fot. The End, reż. Joshua Oppenheimer |
Choć bohaterów trapi wspólny problem trzymania sekretów przed innymi, to każdy z nich ma również swoje własne wady. I pomimo obsady składającej się z kilku osób, każda z nich, nieważne czy znacząca dla fabuły czy nie, ma czas w filmie, aby móc podzielić się tym co ją trapi. Wypada to tym ciekawiej ilekroć ,,The End" sięga po konwencję musicalu. Ten oryginalny pomysł pozwala bohaterom w filmie przedłużyć swoje myśli dzięki śpiewowi. To mogły być zwykłe monologi, ale na szczęście zamiast nich mamy znacznie ciekawszy recytatyw. Obsada płynnie przechodzi od zwykłej mowy do śpiewania, więc gatunek musicalu sprawdził się w ,,The End" świetnie. Właściwie Joshua Oppenheimer wycisnął z niego co mógł, bo nawet jeśli nie wszystkie piosenki są idealne lub zapadające w pamięć, to pochwalić trzeba, że gatunek został pożytecznie wykorzystany w przeciwieństwie do niektórych filmów, które miałem okazję obejrzeć w tym roku.
Pochwalić trzeba również obsadę. Gdyby nie ich kreacje to ta rodzina nie byłaby równie fascynująca oraz subtelnie zarysowana. Michael Shannon tworzy obraz ojca, który wydaje się pozornie sympatyczny, lecz dzieje się to kosztem odwrócenia wzroku od dawnych grzechów. Tilda Swinton żyje we własnym świecie będąc skupioną przede wszystkim na domie i tym, żeby nic z jej przeszłości nie zaburzyło perfekcyjnego miejsca, które pomaga kreować. George MacKay miesza ze sobą niewinność syna odciętego od świata z jego stopniowym narastaniem wątpliwości we wszystko o czym rodzice mu mówili. Moses Ingram jest skonfundowana rodziną z azylu, lecz powoli zaczyna sama stawać się jej częścią, a to powoduje ciekawe zmiany w niej. Oprócz tego wspaniałego kwartetu jest również utalentowana reszta obsady, która nawet z niewielką obecnością w historii ma możliwość wykazania się.
![]() |
fot. The End, reż. Joshua Oppenheimer |
Kolejne bardzo dobre wrażenie robi warstwa techniczna. Sceneria w jakiej przychodzi nam obcować przez te 2,5 godziny jest wspaniale wykreowana. Z jednej strony stanowi bezpieczny azyl, a z drugiej bije od niej nieprzyjemny chłód potęgowany przez to w jakim miejscu jest dom. Bogactwo scenografii imponuje, a ci, którzy skupili się na symbolice z pewnością mogliby rozpisać się o niej. Ciężko przyczepić się do czegokolwiek wobec tej płaszczyzny ,,The End". Niestety to nie oznacza, że cały film jest idealny. Nawet jeśli bardzo życzyłem sobie tego, bo jak widać po tym co tu napisałem, ma on w sobie sporo naprawdę dobrze zrealizowanych elementów.
Pomimo tego, że uważam produkcję Joshuy Oppenheimera za dobrą, to jednocześnie nazwałbym ją niełatwym doświadczeniem. Już nie tylko z powodu tematycznego bogactwa, które czyni seans intelektualnie intensywnym. Problematyczna okazała się długość filmu. Nawet jeśli pozwoliła ona wszystkim postaciom na to, aby nie zostały potraktowane po macoszemu, to wkradają się sceny, których pozbycie się poprawiłoby tempo. To jest historia, która mogła trwać trochę krócej. Co również dokłada się do okazjonalnego znużenia to poczucie jakby film gubił się. Nie jest ono częste, ale rzeczywiście wydawało mi się, że reżyser gubi jakieś wątki albo wędruje w kierunku, z którego lepiej zawrócić. Te wszystkie wymienione wyżej wady mogą wydawać się nie aż tak poważne w zestawieniu z zaletami, a jednak po seansie musiałem chwilę zastanowić się nad swoją oceną.
![]() |
fot. The End, reż. Joshua Oppenheimer |
Wszak to nie jest łatwy film. Pozostawia z wieloma myślami po zakończeniu, ale dobrnięcie do tego momentu może być dla niektórych wymagające. Jest świetnie wykonany, lecz scenariuszowi przydałoby się ostateczne doszlifowanie. Nie jest to aż tak dobry rezultat końcowy jak liczyłem. Tylko czy to oznacza, że ,,The End" nie wykorzystało praktycznie w pełni potencjału płynącego z konceptu? Otóż nie, bo Joshua Oppenheimer absolutnie spisał się na medal kreśląc taką, a nie inną historię o tej rodzinie. Jest ona angażującą wizją raju, który zaczyna pękać na skutek odgrzebanych sekretów. Doprowadziły do tego różne rzeczy jak przykładowo pragnienie bycia przebaczonym albo poczucie winy związane z porzuceniem rodziny. A co ci ludzie zrobią w związku z tym? Odnajdą nadzieję w świecie bez perspektyw? Czy może popadną głębiej w tą fałszywą rzeczywistość? Pomimo tego, że reżyser odpowiada dość konkretnie w zakończeniu to nie zmienia to tego, iż ta kwestia nadal daje do myślenia.
Ocena: 7/10
Film obejrzany podczas 15. American Film Festival we Wrocławiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz