sobota, 10 sierpnia 2024

,,Borderlands" - recenzja


 Ciężko uwierzyć, że w 2024 roku możemy jeszcze dostawać adaptacje gier tak tragiczne jak ,,Borderlands".


Nigdy nie zagrałem w żadną odsłonę ,,Borderlands". Coś sprawiło, że ominął mnie fenomen tej franczyzy. Czy był to gatunek looter shootera czy brak osób, z którymi zagrałbym nie ma znaczenia. Lecz pomimo braku kontaktu mam minimalną wiedzę dotyczącą serii. Kojarzę wygląd i osobowości postaci, poczucie humoru oraz brutalną przemoc. Dlatego jestem skłonny powiedzieć, że nawet ja umiałbym zrobić lepszą adaptację ,,Borderlands" od tej, którą obejrzałem. To przykład przełożenia gry, która fundamentalnie nie rozumie materiału źródłowego. Mowa także o bajzlu przypominającym jak bardzo studia nie powinny mieszać się w produkcje swoich filmów. To dzieło złe na prawie każdej płaszczyźnie.

fot. Borderlands, reż. Eli Roth, dystr. Monolith Films

Lecz warto zacząć od początku. Konkretniej tego, że ktoś zawinił decydując się na zrobienie adaptacji ,,Borderlands" w kategorii PG-13, a następnie jako reżysera wybrać Eli Rotha. Człowieka specjalizującego się w horrorach z R-ką. Kogoś nie nadającego się do większej produkcji poruszającej się w zupełnie innych rejonach, a do tego w nie pasującej do niego kategorii wiekowej. Później nie było lepiej. Scenariusz Craiga Mazina po przepisywaniu przepadł, zarządzono duże dokrętki, a obsada była absolutnie nie trafiona. Normalnie nie jestem typem osoby, która narzekałaby na ten ostatni aspekt. Umiem akceptować nowe wersje postaci, a swego czasu nie miałem nawet problemu z Johnem Cho grającym Bebopa w serialowej adaptacji anime pomimo jego wieku. Jednakże wszyscy w ,,Borderlands" wypadają po prostu słabo w swoich rolach.

To już przekłada się nie tylko na odbiór postaci, ale także to, że kompletnie nie działa chemia między nimi oraz jakiekolwiek uwierzenie, iż mogą oni być zgraną drużyną co film próbuje wmówić bliżej końca. Zresztą ciężko uciec wrażeniu jakby ,,Borderlands" było bardzo nie udaną próbą studia w stworzeniu własnych ,,Strażników Galaktyki" co jest kuriozalne w przypadku adaptacji tych gier. Jednak przyjmijmy, że ktoś naprawdę chciał zrobić coś kompletnie nowego z franczyzą. Problemem nagle jest jak bardzo się to nie udało. Nie da się uwierzyć w relacje pomiędzy postaciami. Właściwie to one nie istnieją. Tak samo jak jakikolwiek charakter bohaterów. Są bardzo prosto zarysowani, nie wzbudzają żadnej sympatii, a do tego tylko Lilith dostaje pełnoprawny wątek dla siebie, który dodatkowo boli przez sztampowość. Reszta zaś służy albo jako comic reliefy albo tło.

fot. Borderlands, reż. Eli Roth, dystr. Monolith Films

Nawet dotyczy to Tiny, która teoretycznie jest centrum historii, lecz ostatecznie okazuje się być tylko narzędziem fabularnym porzuconym na jakimś etapie przez twórców. Do tego nie jest zabawna. Choć nie tak bardzo jak niesamowicie irytujący Claptrap. Postać, która w zamierzeniu powinna taka być, ale osiągnięcie zamierzonego efektu wymaga talentu. Robot potrafił spełniać swoją rolę (wystarczy wspomnieć jego występ w grze ,,Poker Night 2"). Tymczasem w filmie wypowiada się zdecydowanie za często rujnując dodatkowo kilka momentów swoimi wtrąceniami. Nie pomaga również casting Jacka Blacka. Ten angaż przypomina dlaczego dużo lepiej byłoby jakby Hollywood decydowało się na zatrudnianie aktorów głosowych z gier gdy tylko jest taka możliwość.

O Rolandzie, Tannis czy Kriegu ciężko jest powiedzieć wiele. Jak wspomniałem, służą za tło. Boli dobór Kevina Harta oraz Jamie Lee Curtis, bo z tego nie trafionego angażu względem oryginalnego charakteru czy wyglądu bohaterów nic nie wynika. Śmiało, zatrudniajmy osoby różniące się od tego jakie postacie były w materiale źródłowym, ale niech to się wiąże z jakimś pomysłem. Tutaj jedyne co przyświecało w głowie to obecność znanych nazwisk. To samo tyczy się Cate Blanchett jako Lilith, choć mowa o szczególnie bolesnym angażu. Przykro patrzy się jak wybitna aktorka marnuje się w roli tak nie pasującej do niej. Od pierwszej sceny człowiekowi towarzyszą ciarki żenady gdy Blanchett gra awanturniczą łowczynię nagród, a w głowie pojawia się Steve Buscemi mówiący ,,How do you do fellow kids?".

fot. Borderlands, reż. Eli Roth, dystr. Monolith Films

Także ,,Borderlands" to 102 minuty spędzone z tragicznie złożoną ekipą, która nie umie sprzedać ani jednego żartu albo zaoferować jakiejkolwiek rzeczywiście emocjonalnej sceny. Lecz to nie wszystko co przecież złożyło się na porażkę. Pisałem już jak bardzo adaptacja nie rozumie serii gier. Tylko dlatego, bo są tu elementy zaczerpnięte z każdej odsłony trylogii, planety wydają się znajome, a scenografia i kostiumy są niezłe, to nie znaczy, że film jakkolwiek zdołał oddać ducha gier. Jego szaleństwo jest miałkie, bo to bezpieczna produkcja. Przemoc ograniczono przez co każde uderzenie lub strzał nie ma w sobie mocy. Zaś humor, jak wspomniałem, nie był ani razu zabawny.

Ciężko też nie wspomnieć jak tragicznie zrealizowany jest film Rotha. Początkowo nawet akcji jest bardzo mało. W końcu jak inaczej nazwać scenę, w której Cate Blanchett oddaje dwa strzały, przeskakuje przez coś i dochodzi do wybuchu? A kiedy już przechodzimy do efektowniejszych sekwencji, to raczą nas one brzydkim green screenem, CGI wyciągniętym z początku wieku, męczącym montażem, zdjęciami zbyt blisko portretującymi bohaterów oraz nudną choreografią. Wtedy też człowiek znowu przypomina sobie jak bardzo Cate Blanchett nie nadawała się do roli Lilith, gdyż niesamowicie często widać, że to nie ona jest częścią scen akcji.

fot. Borderlands, reż. Eli Roth, dystr. Monolith Films

Eli Roth po prostu nie nadawał się do tego filmu. Choć jednocześnie ciężko ocenić jak duża jest jego zasługa w tym efekcie końcowym, bo przecież za długie dokrętki odpowiadał Tim Miller. W każdym razie nie zdołało to uratować filmu. Właściwie tylko pogorszyło to wszystko, bo komplikacje wynikające z tak dużego kombinowania na etapie produkcji są widoczne. ,,Borderlands" to jeden wielki bajzel i jedna z najgorszych adaptacji gier w historii. Nie działa tu prawie wszystko. Obsada marnuje się, humor żenuje, a wygląd filmu ciągle odstrasza. Ta niezwykle nie udana wariacja ,,Strażników Galaktyki" (która nigdy nie powinna była nią być), to przykry przypadek narzucającego się studia. Pozostaje mieć nadzieję, że wśród przyszłych adaptacji gier zdarzy się jak najmniej produkcji tak złych jak ,,Borderlands".

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz