poniedziałek, 19 lutego 2024

,,Madame Web" - recenzja

 

,,Madame Web" to wyjątkowe i niemożliwe do zapomnienia doświadczenie. Jednakże mam to na myśli w najgorszym możliwym znaczeniu.


Sony przygotowało na 2024 rok prawdziwą ofensywę w ramach swojego dziwacznego Spider-Man Universe. Zaplanowano premierę aż trzech filmów czyli ,,Madame Web", ,,Kravena Łowcy" oraz trzeciej części ,,Venoma". Zaś po tym jak ostatnią produkcją w tym świecie był niesławny ,,Morbius", to ciężko było nastawiać się optymistycznie na to co zaprezentują sobą następne produkcje. Zresztą nie potrzeba było nawet pamiętać tego jak wypadła produkcja Espinosa sprzed dwóch lat, aby obawiać się ,,Madame Web". Co prawda oba filmy dzielą ze sobą scenarzystów, ale wystarczyło wyłącznie spojrzeć na to jaki jest koncept na produkcję o tej bohaterce, żeby uświadomić sobie, że będzie źle. Nie pomagały również zapowiedzi, które nastawiały na przestarzały typ kina superbohaterskiego. A gdyby tego było mało to twórcy sami prosili się o krytykę osadzając akcję ,,Madame Web" w 2003 roku. Żarty o tym jak film jest wyciągnięty z tamtego roku same się układają.


Tak, zupełnie niczym ,,Morbius", film S.J. Clarkson działa jak wehikuł czasu. Można poczuć jakby cofnęło się do początku wieku. Możliwie nawet lat 90. To były mroczne czasy dla kina superbohaterskiego. Kojarzą mi się ze zbędnymi, kuriozalnymi oraz nieporadnie zrealizowanymi dziełami. I te określenia jak najbardziej pasują do ,,Madame Web". Od razu widać, że to nie był film zrodzony z jakiejś artystycznej wizji, tylko kolejna absolutnie niepotrzebna geneza o postaci, którą niewiele osób zna lub pamięta. Zaś liczne momenty wprawiające w konsternację, osłupienie oraz śmiech sprawiają, że trzeba zastanowić się jakim cudem finałowy produkt został zaakceptowany w takim stanie. Nie zaskakuje natomiast słaba strona techniczna, bo doświadczenie reżyserki ograniczyło się jak dotąd do pracy nad serialami i ,,Madame Web" była jej debiutem na polu kinowych filmów.

To jest po prostu jeden wielki bałagan. Trochę fascynujący i niekoniecznie tak nudny jak mogłoby się wydawać przy odpowiednim nastawieniu. Przy tym to zakłada, że człowiek regularnie zastanawia się nad nie istniejącym sensem scenariusza. Wtedy rzeczywiście film oferuje dużo, aby pozostać zaangażowanym. Naprawdę nie żartuję kiedy twierdzę, że kuriozalność filmu jest ogromna. Decyzje bohaterek, czarny charakter, a także rozwiązania formalne to rzeczy, które są bardzo zastanawiające. Jest to wszystko dziwne, bo teoretycznie ,,Madame Web" to ugruntowany w rzeczywistości (co z tego, że inne filmy superbohaterskie z tego powodu były słabe) thriller o bohaterkach, które muszą stale uciekać przed śmiercią. To koncept, który teoretycznie nie brzmi źle. Choć zakłada on, że kogoś interesuje Cassandra Webb dopiero ucząca się swoich mocy oraz trójka nastolatek nieświadoma tego kim zostaną w przyszłości. Chyba w tym tkwi problem, bo naprawdę nikt nie prosił o tą konkretną genezę.


Lecz skoro już jesteśmy przy tym, to jak zadbano o to, żeby ten pomysł wyjściowy działał? Jedno co się rzuca w oczy to protagonistka. Jeżeli miałem ją polubić, to zdecydowanie się to nie udało. A jeśli miała właśnie być trudna do polubienia to twórcy wykonali dobrą robotę. Cassandra jest wycofaną kobietą odcinającą się od przywiązania do innych i regularnie będzie próbowała odepchnąć wszystkich od siebie. Jak możecie podejrzewać, jej rozwój będzie polegał na staniu się kimś lepszym. Osobą, która weźmie odpowiedzialność za pewne rzeczy. Niestety jej relacja  z Julią, Anyą oraz Mattie jest sztuczna. Ostatecznie przywiązuje się do nich czysto na zasadzie bycia ich ochroniarką. Nie dzielą ze sobą ciekawych rozmów. Sporo czasu nie chce ona mieć niczego do czynienia z nimi. Także to nie jest protagonistka, dzięki której chciałoby się oglądać tę historię. A przecież ma ona jeszcze swoją rodzinną traumę. Próbuje się wmówić, że tkwiła w niej od początku, ale przychodzi późno i zostaje szybko rozwiązana. To po prostu tragicznie napisana postać.

A co z przyszłymi Spider-Woman? Można powiedzieć o nich niewiele. Praktycznie cały ich charakter jest sprowadzony do tego jakie mają relacje z rodzicami. Oprócz tego dopisano jakieś pojedyncze cechy jak buntowniczość czy wycofanie społeczne. W skrócie? Nie są ciekawe. Aktorki nieco próbują pracować z niewdzięcznym materiałem. Tyle warto docenić, bo na pewno nie dotyczy to Dakoty Johnson, która przez całe 2 godziny wygląda jakby nie chciała być na planie. Nielicznie zdarza się, że pasuje to do Cassandry, ale jako główna bohaterka, która teoretycznie ma być główną podporą filmu, kompletnie nie działa. Dakota nie stara się, aby sprzedać te dialogi. Na niczym jej nie zależy. Jest to przeciwieństwo osób, które nawet w słabych filmach starają się grać najlepiej jak potrafią i za to się ich ceni. Nawet w ramach tego konkretnego uniwersum wystarczy wymienić Toma Hardy'ego, dla którego praca przy ,,Venomie" zdaje się być czymś bardzo przyjemnym i realnie podwyższa on poziom tych filmów. Szkoda, że Johnson nie postarała się, bo kiedy jej zależy to umie dobrze grać.


Natomiast w kontekście motywu ucieczki przed śmiercią czy nawet czegoś w rodzaju oszukiwania przeznaczenia, trzeba powiedzieć coś o czarnym charakterze. Ezekiel Sims to postać, która nie działa na wielu różnych płaszczyznach. Przede wszystkim ma znaczącą przewagę nad bohaterkami, ale one z kolei mają jakąś niewidzialną fabularną ochronę, więc radzą sobie przeciwko niemu. Ezekiel rzadko sprawia wrażenie poważnego zagrożenia. Oprócz tego, to również kompletnie pusta postać z absurdalną motywacją, która ostatecznie nie ma nawet sensu z powodu zakończenia. A jakby tego było mało to polecam wszystkim oglądającym film zwrócić uwagę na to jak wypowiada się. Łatwo zwrócić uwagę, że sporo jego kwestii jest... ponownie nagranych. Jednakże nie na miejscu. Nowo nagrane dialogi są nałożone na wcześniej nakręcone sceny, więc Ezekiel Sims staje się człowiekiem-dubbingiem. To jeden z aspektów składających się na kuriozalność oraz amatorskość filmu.

Równie mocno do tragicznego poziomu ,,Madame Web" dokładają się moce głównej bohaterki. Ciężko mi powiedzieć na ile ich wygląd jest wynikiem nieudolności twórców, a na ile to był po prostu tragiczny, intencjonalny zabieg formalny. Otóż Cassandra nie umie kontrolować swoich mocy. Jej życie jest poddane chaosowi i ciężko nawet powiedzieć, aby uczyła się ona kontrolować swoje zdolności. W każdym razie jak postanowiono ukazać to rozdarcie bohaterki pomiędzy teraźniejszością, a przyszłością? W możliwie najbardziej chaotyczny sposób. Teraz nie tylko Cassandrę boli głowa, ale widownię również! Niemożliwie często kręcąca się kamera, ostre cięcia montażowe oraz poczucie jakby sekwencje nie mogły ruszyć do przodu. Właśnie tak widzimy świat oczami protagonistki. Nic nie jest klarownie ukazane. Również mam na myśli sceny akcji, w których momentami ciężko powiedzieć co się dzieje. I to pomimo tego, że same nocne sekwencje nie są wcale za ciemne. Natomiast pod kątem efektów specjalnych ,,Madame Web" ma mało scen, które by się na nich opierały, ale jak już tak się dzieje to film wygląda brzydko.


Wszystko w tym film jest po prostu złe. Niby nie zaprzeczę, że mój seans spędziłem w atmosferze wiecznego śmiania się razem z przyjaciółmi widząc jakie to kolejne absurdalne pomysły zostają pokazane. Jednak był to również śmiech przez łzy. Sony's Spider-Man Universe w ramach swoich 4 dotychczasowych produkcji, nie dostarczyło jeszcze niczego dobrego. Z czego w aż 3 filmach widać ingerencję studia oraz cofnięcie się do innej epoki kina superbohaterskiego. Przy obu częściach ,,Venoma" Sony uszło na sucho. W zasadzie zaliczyli sukces. Jednak ,,Morbius" oraz ,,Madame Web" to jedne wielkie żarty. Pokraczne dzieła wyśmiane przez internet z wielu zrozumiałych powodów. One same sobie podkładają kłodę pod nogi prowadząc do swojego spektakularnego wywalenia się. I kiedy dwa lata temu wydawało mi się, że ,,Morbius" to już najniższy możliwy poziom dla Sony, to teraz, okazało się, iż ,,Madame Web" jakimś cudem jest jeszcze gorsza. Niby obie są trochę podobnie desperackie w swoim nawiązywaniu do postaci Spider-Mana oraz jego świata, ale produkcja Espinosa zasłużyła chociaż na miano ,,filmu". Tymczasem film S.J. Clarkson przypomina strumień świadomości chorej osoby. To zdecydowanie jedna z najgorszych komiksowych produkcji w historii. A jeszcze zostały dwa filmy z uniwersum w tym roku. Jeden ma postać zyskującą moc po otrzymaniu krwi lwa. Drugi przynajmniej kontynuuje losy pary, którą polubiłem. Jednak jedno jest pewne. Nie ma co liczyć, że oba filmy będą udane. W końcu mówimy o Sony i ich dziwacznym uniwersum.

Ocena: 1/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz