piątek, 22 grudnia 2023

,,Aquaman and the Lost Kingdom" / ,,Aquaman i zaginione królestwo" - recenzja

 

R.I.P. DCEU (2013-2023). Śpij słodko aniołku...


Wreszcie doczekaliśmy się pogrzebu uniwersum DC. Zajęło to 10 lat, a przy tym nastąpiło wtedy gdy dostaliśmy aż 4 filmy w ciągu roku. Każdy kolejny był minimalnie lepszy, ale na ostatniej linii mety pozostała kontynuacja ,,Aquamana". Wielkiego hitu, który swego czasu dawał nadzieję na odrodzenie się uniwersum. Słusznie, bo zarobił wiele i był naprawdę przyjemnym blockbusterem. Również nieco odświeżającym od strony technicznej, bo James Wan to niezwykle utalentowany reżyser. Jednak teraz mamy nieco inne czasy. Pech chciał, że ,,Aquamana i zaginione królestwo" spotkało wiele nieprzewidzianych problemów na czele z przeklętą produkcją. Różne rzeczy wyszły na jaw, ale w skrócie? To nie były warunki, w których James Wan mógłby normalnie pracować. I jakże ironicznym jest to, że kontynuacja takiego hitu to teraz niechciane dziecko tego uniwersum. Jakiś spadek, który trzeba przyjąć pomimo jego szkaradnego wyglądu. Tak, DCEU kończy się rozczarowaniem.

Kiedyś bym zupełnie nie uwierzył, że ten film może być słaby. A przynajmniej tak było do czasu wypłynięcia kwestii związanych z etapem produkcji. Choć jakaś wiara we mnie pozostawała. Liczyłem, że wizja Jamesa Wana obroni się przed wpływem Warner Bros. Niestety stało się inaczej, bo najwyraźniej walka z dokrętkami, problematyczną parą w obsadzie oraz kończącym się uniwersum jest niemożliwa do wygrania. ,,Aquaman i zaginione królestwo" to film, który stanowi jeden z największych spadków jakościowych jakie widziałem w kinie. Jest on gorszy od poprzedniej części na każdym możliwym polu. Nie zostało tu nic z uroku oraz odświeżającego wyglądu pierwszego filmu. Tylko okazjonalnie przebija się kreatywność Jamesa Wana. Gdyby tylko dostał wolne pole do tworzenia, to prawdopodobnie dostalibyśmy kolejną udaną przygodę z ciekawymi inspiracjami, która nie czuje potrzeby, aby nawiązywać do uniwersum w przeciwieństwie do co niektórych ostatnich produkcji DCEU. Tak, przynajmniej pod tym jednym względem nie jest aż tak źle.


Jednak to małe pocieszenie w otoczeniu tylu problemów. Przede wszystkim zawodzi scenariusz. Z jednej strony element, który nie grał specjalnie ważnej roli w poprzedniej części, a z drugiej powinien prezentować jakkolwiek przyzwoity poziom. Cóż, najwyraźniej to były zbyt wysokie oczekiwania, bo druga część jest tragicznie napisana. Od pewnego momentu staje się jasne, że ta historia nie jest w żaden sposób rozwinięta. Ona leci na prędko po wydarzeniach nie pozwalając widzowi na spędzenie czasu w potencjalnie ciekawych miejscach. Nie, wszystko musi być szybko odhaczone. Jednocześnie pomimo takiego tempa, to wyjątkowo nudny film. Chociażby ze względu na jego przewidywalność. Ale gdyby pozwolić na większe odkrywanie pirackiej lokacji albo zaginionego królestwa to z pewnością byłoby ciekawiej. Ten świat miał potencjał na interesującą eksplorację, ale zostały z niej tylko namiastki. Nawet Atlantyda wygląda parę razy gorzej niż wcześniej oferując rozmazany, pozbawiony życia obraz.


Scenariusz również nie spełnia swojej roli w kwestii postaci. Arthur jak dotąd był całkiem charyzmatycznym bohaterem. W zasadzie jednym z lepszych w DCEU. Tym razem albo przez brak kontroli albo wadliwą wizję, zrobiono z niego po prostu idiotę. Irytującego brata, który nie poszedł w kierunku tak oczywistym jak ten z zakończenia poprzedniego filmu. Jedynym co mogło go uratować jest konflikt z częścią Atlantydy, która nie chce być ujawniona światu na lądzie. Niestety to jeden z wielu elementów, które ogólnie istnieją w filmie, ale nigdy nie są odpowiednio rozwinięte. To samo tyczy się tematu globalnego ocieplenia, który mógł dodać do tej kiczowatej historii jakąś stawkę. Coś czego zdecydowanie zabrakło w filmie. Przynajmniej Arthur nie spełnia się źle jako ojciec i pod tym względem otwarcie to całkiem udany element produkcji. Za to szkoda, że do relacji z Ormem czyli innej dobrej rzeczy z filmu, dokłada się on w słaby sposób. To Patrick Wilson musi stanąć na wysokości zadania i robi co może, aby wyciągnąć z tego braterskiego konfliktu jak najwięcej dobrego. Tymczasem Jason Momoa jest irytujący i w kółko rzuca tylko żenującymi żartami.

O reszcie ciężko powiedzieć więcej ze względu na ich zepchnięcie na bok. Niby jest jeszcze Black Manta, ale nie oczekujcie pogłębienia go. Za to jeśli odpowiada wam postać wyłącznie napędzana czystą nienawiścią, to jego prostota nie będzie problemem. Ogólnie myślę, że w przypadku Aquamana dałoby się pewne aspekty wybaczyć. W końcu jedynka nie była dobrze napisana, ale broniła się we wszystkim innym. Niestety dwójka to popłuczyny po tamtym filmie. Coś co przypomina kontynuację wydaną prosto na dvd lub streaming pomimo dużego budżetu. Historia wygląda jak szybko wymyślony plan wydarzeń, a nie konkretna fabuła. Męczy także toną ekspozycji. Całość ma często niedokończoną stronę wizualną, jest pozbawiona życia i przypomina o bajzlu jaki panował w Warner Bros oraz DCEU. Jest to przykre pożegnanie z uniwersum. Mieć 4 tak duże klęski w ciągu roku to wyjątkowy wyczyn. Szkoda tylko, że jego ofiarą padli utalentowani twórcy oraz fani, którzy swego czasu wierzyli, iż DCEU może pokazywać rzeczy ciekawsze od MCU. Mam nadzieję, że James Wan będzie unikał blockbusterów. Niech się dalej spełnia w horrorach. Oczywiście w takich z tego gatunku, a nie horrorze jakim był plan zdjęciowy ,,Aquamana i zaginionego królestwa".

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz