Mieć tak ogromny potencjał, a jednocześnie go kompletnie nie spełnić to jednak wyjątkowa sztuka godna tak słabego reżysera jak Maciej Kawulski.
Na pierwszej lekcji w Akademii, Ambroży Kleks grany przez Tomasza Kota pyta dzieci jakie jest najpotężniejsze zaklęcie. Mówi, że ,,A co by było gdyby?". Jest to pytanie o dużej mocy. Tak samo jest dla mnie w prawdziwym świecie, bo pozwala ono uświadomić sobie jakie lepsze rzeczy można było dostać. Samemu wielokrotnie zadawałem sobie pytanie: ,,A co by było gdyby polskie kino dostało dobre, familijne kino fantasy?". Ogólnie potrzeba nam produkcji sięgających po inne gatunki, ale to byłby dobry punkt startowy ze względu na duży target, a także kreatywność z jaką można podejść do tego typu kina. Pewne próby już powstały. Chociażby ,,Za niebieskimi drzwiami", ,,Dzień czekolady" czy również tegoroczny ,,Kajtek Czarodziej", ale one nie spełniały dobrze swojej roli. Co te filmy jeszcze mają wspólnego ze sobą? Są oparte na książkach.
Nieważne czy zwalimy to na brak oryginalnych pomysłów ze strony rodzimych twórców czy wygodę jaką jest zaadaptowanie już istniejącego materiału i przyciągnięcie ludzi go znających, to trzeba przyznać, że takie podejście jest zrozumiałe. Tak samo rozumiem powody, dla których polskie kino postanowiło ponownie sięgnąć po ,,Akademię pana Kleksa" Jana Brzechwy. Oczywisty wybór, bo łączący pokolenia. Wiele osób wychowanych na książce oraz filmach Krzysztofa Gradowskiego byłoby zainteresowane nową wersją. Zaś materiał dalej ma potencjał na produkcję, która przyciągałaby młodszą widownię. Zresztą ja sam uważam, że tamte starsze adaptacje po prostu źle zestarzały się i potrzebowały odświeżenia. Niezależnie od tego czy byłoby to tym razem wierne przeniesienie twórczości Brzechwy czy coś zupełnie nowego. ,,Akademia Pana Kleksa" Macieja Kawulskiego miała ogromny potencjał na zapełnienie polskiego kina czymś czego jemu bardzo brakowało. A jak skończyła ta bajka? Niczym koszmar.
Nieważne czy zwalimy to na brak oryginalnych pomysłów ze strony rodzimych twórców czy wygodę jaką jest zaadaptowanie już istniejącego materiału i przyciągnięcie ludzi go znających, to trzeba przyznać, że takie podejście jest zrozumiałe. Tak samo rozumiem powody, dla których polskie kino postanowiło ponownie sięgnąć po ,,Akademię pana Kleksa" Jana Brzechwy. Oczywisty wybór, bo łączący pokolenia. Wiele osób wychowanych na książce oraz filmach Krzysztofa Gradowskiego byłoby zainteresowane nową wersją. Zaś materiał dalej ma potencjał na produkcję, która przyciągałaby młodszą widownię. Zresztą ja sam uważam, że tamte starsze adaptacje po prostu źle zestarzały się i potrzebowały odświeżenia. Niezależnie od tego czy byłoby to tym razem wierne przeniesienie twórczości Brzechwy czy coś zupełnie nowego. ,,Akademia Pana Kleksa" Macieja Kawulskiego miała ogromny potencjał na zapełnienie polskiego kina czymś czego jemu bardzo brakowało. A jak skończyła ta bajka? Niczym koszmar.
Chyba nie miałem nawet aż tak wygórowanych oczekiwań. Choć może proszenie Macieja Kawulskiego, twórcy samych słabych filmów, o stworzenie czegoś dobrego, było czymś wygórowanym. A jednak miałem taką nadzieję. Skoro postanowił sięgnąć po coś zupełnie nowego dla niego, to liczyłem, że być może wie on co robi. Niestety ,,Akademia pana Kleksa" to film, w którym nic nie jest przemyślane. Brak spójnej wizji jest absolutnie zatrważający w tak dużym projekcie. Dotyczy to reżyserii, scenariusza oraz montażu. Wszystkie te elementy wypadają koszmarnie. Już od samego początku daje się w znak to, że film nie umie płynnie przechodzić pomiędzy scenami. Początek ma absurdalnie szybkie tempo, w którym nie można liczyć na sensowne zarysowanie postaci i świata. Przy tym później wcale lepiej nie będzie.
Jednak chciałbym teraz skupić się nad czymś innym. To tragiczny film. Jednak powodem ku temu nie jest to, że spróbowano czegoś nowego. Pojawiały się i dalej będą pojawiać się bzdurne słowa o ,,rujnowaniu oryginału ideologią". Oczywiście ludzie mają na myśli żeńską protagonistkę, a także różnorodny skład Akademii. Otóż tutaj muszę pochwalić twórców. Film ma niewiele dobrych pomysłów, ale te powyżej należą do nich. Wprowadzają słuszne zmiany do oryginału. Niestety sama chęć to nie wszystko. Jednym z dużych problemów scenariusza są postacie i ich brak charakteru. Są dzieci z wielu różnych zakątków świata, ale określają je wyłącznie stereotypowe cechy. Nawet coś, wydawałoby się, pozytywnego jak dziecko na wózku, zostaje sprowadzone do bycia rzadko pokazywanym elementem tła, które definiuje bycie niepełnosprawnym oraz marzenie o graniu w rugby (a rozwiązaniem tego problemu według Kleksa jest po prostu granie i tyle).
Zaś protagonistka dzieli ten sam brak charakteru oraz drewnianą grę aktorską co dawny Niezgódka. Ada ma niby jakiś wątek o odkrywaniu swojej mocy, ale polega on na wkładaniu jej do ust pustych, banalnych frazesów. Siła empatii nie brzmi źle (szczególnie jako zakończenie wątku wilkusów), lecz wypada ona dość tandetnie w swoim wykonaniu. Do tego oparcie relacji Ady z Kleksem na nepotyzmie uważam za słaby pomysł. Zresztą ich dynamika jest niespecjalnie ciekawa. Nie pomaga również rzadka obecność Ambrożego. On powinien zabłysnąć. Tak jak kiedyś profesor w wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Tymczasem inkarnacja w wykonaniu Tomasza Kota nie jest pozbawiona pewnej próby, ale zawodzi to, że Maciej Kawulski kompletnie nie umiał poprowadzić tak świetnego aktora.
Niczym na wiele innych rzeczy w filmie, ciężko mi powiedzieć jaki jest zamysł na postać Kleksa. Czy jest odpowiedzialnym nauczycielem prowadzącym dzieci w drodze do odkrywania swojego potencjału? Może kompletnym dziwakiem odklejonym od rzeczywistości? Albo... błaznem, który nie umie niczym się zająć. Dosłownie pokazał się on w tym filmie od każdej z tych stron. Tymczasem Kot, choć potrafi mieć w sobie jakiś urok, to niekiedy jest również przeszarżowany. Zabrakło na niego jednego, konkretnego zamysłu. A to samo można powiedzieć w dużym stopniu o świecie. Jest on nijakim miszmaszem wszystkiego. Ma w sobie wszystko, a przy tym nic. Różowy color grading oraz przepastne tła próbują przyćmić brak spójnej wizji. Jednak kiedy człowiek dłużej zastanowi się nad światem, to zobaczy, że ciężko o nim wiele powiedzieć. Sensu również nie ma. W końcu jak inaczej wyjaśnić obecność Dedala i Ikara z mitu w świecie bajek.
To lenistwo strony wizualnej można również sprowadzić do nie istniejącego autorskiego sznytu. Doświadczony twórca zdołałby wykreować bajkowy klimat. Miałby pod kontrolą wygląd tej krainy. Nie decydowałby się na coś co przypomina zlepek pomysłów wykreowany przez AI. I możliwie nie opierałby się w tak dużym stopniu na komputerowych efektach specjalnych, które nie zawsze nadążają za pomysłami twórców. Z drugiej strony nawet to co praktyczne jak charakteryzacja i kostiumy wilkusów potrafi budzić śmiech politowania prezentując się niewiele lepiej od tego co oglądaliśmy w pierwszej adaptacji pomimo tylu lat różnicy. Owszem, najnowsza ,,Akademia pana Kleksa" wcale nie jest dobrze wyglądającym filmem. Niejednokrotnie bije od niego sztuczność. Może ona być mniejsza od niektórych innych wyczynów polskiego kina, ale dalej istnieje.
Jedynie nieco lepiej prezentują się same sceny nauki w Akademii. Ogólnie tego powinno było być jak najwięcej. Ukazania czego cudownego uczy profesor. Zarysowania relacji pomiędzy dziećmi. Kompetentnego wplatania gdzieniegdzie piosenek. Jednak w filmie jest niewielka namiastka tego. Na pewno te spokojne momenty nauki wypadają dużo lepiej od przygodowego aspektu fabuły, ale pozostają rozczarowujące. Szczególnie kiedy uaktywnia się ten teledyskowy montaż, który był okropnym pomysłem. Kto by pomyślał, że twórcy lepiej będą pamiętać o tym, aby przypominać, że ptak Mateusz ma problemy z sraniem. To parokrotnie wraca. A gdyby szukać innych kuriozalnych momentów to wystarczy wymienić Adę wyciągającą zestaw LEGO z Paczkomatu w Nowym Yorku (zapisanym dokładnie w ten sposób).
Może i pewne intencje stojące za projektem nie były złe (próba stworzenia zupełnie nowej adaptacji Kleksa w ramach dużej polskiej produkcji), ale jednocześnie sporo rzeczy śmierdzi w kontekście ,,dzieła" Kawulskiego. Ten nachalny product placement. Reklama koncertu tuż przed rozpoczęciem filmu. Paskudny pomysł na NFT. A także snucie planów na uczynienie z tego wielkiej franczyzy na 6 filmów. Bardziej skupiono myśli na jak największym zarobieniu, a zapomniano, żeby już na początku stworzyć coś dobrego. Adaptację, która prezentowałaby jakąś odświeżoną, udaną wizję. Fantasy mogące bezwstydnie stanąć w szeregu z jakimiś zagranicznymi produkcjami. I przede wszystkim sensowną, spójną historię z wyrównanym tempem, która nie raziłaby żenującym humorem, wszechobecnym brakiem logiki oraz płaskimi postaciami. Aż strach pomyśleć co czeka nas w drugiej części.
Ocena: 2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz