sobota, 18 listopada 2023

Żale Kinomana na 31. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym EnergaCAMERIMAGE

 

Podczas tych 7 dni wydarzyło się bardzo dużo. Zarówno dobrego jak i gorszego. Dlatego warto byłoby to jakoś podsumować.


To już drugi raz kiedy biorę udział w festiwalu jako recenzent. W 2019 roku byłem jako widz na trzech niezapomnianych seansach. Zaś w 2022 roku brałem udział w całym wydarzeniu i napisałem trochę recenzji. Na tegorocznej edycji parę rzeczy zmieniło się u mnie. Pominięcie gali zamknięcia, więcej obejrzanych filmów, a także parę dodatkowych powodów do narzekania. Jednak zacznijmy od pierwszego dnia.


Pojawiłem się na gali otwarcia. Wiedząc, że pokazane zostaną ogromnie oczekiwane przeze mnie ,,Biedne istoty", byłem pewien, iż muszę się pojawić. Jednak gala była poprzedzona czekaniem na zewnątrz Jordanek w porównaniu do zeszłorocznego oczekiwania wewnątrz. Dość nieprzyjemne, choć nieco zrozumiałe od strony organizacyjnej. Na szczęście pamiętano o mnie i reszcie, więc pierwsze 20 osób zostało pokierowane na dół. A tam, miałem wyjątkowe szczęście, bo trafiłem na miejsce w jednym z pierwszych rzędów. Rok temu byłem daleko na balkonie, a tym razem mogłem widzieć jak goście (m.in. Adam Driver) przechodzą tuż obok mnie. Natomiast sama gala to było to co samo zawsze. Zaś opóźnienie było względnie niewielkie. Oczywiście najważniejszy był pokaz filmu. Tutaj więcej mówić nie muszę, bo na blogu znajdziecie recenzję, do której kieruję poniżej:

https://zalekinomana.blogspot.com/2023/11/poor-things-biedne-istoty-recenzja.html


Jednak warto jeszcze wspomnieć o poranku, bo to był pierwszy dzień walki o rezerwacje. O ile ja miałem w miarę łatwo, bo po paru minutach zarezerwowałem wszystko, tak inni mieli dużo błędów. System zwyczajnie przestał działać, a częstym problemem w następnych dniach było to jak opóźniona potrafiła być możliwość rezerwacji filmu. Wystarczy powiedzieć, że czekałem 2 godziny aż w końcu ,,Only the River Flows" nie będzie miało ,,wyczerpanej puli biletów". Także niejednokrotnie poranki dłużyły się zamiast trwać parę minut. Jedyny plus jest taki, że pomijając dzień, w którym zaspałem, to nigdy nie straciłem jakiegoś filmu. Jednak nie zmienia to tego, że system działał koszmarnie. Gorzej niż zapamiętałem go z poprzedniego roku. Nie wiem czy to wynik możliwie większego zainteresowania festiwalem w najnowszej edycji.


A teraz pora wrócić do tematu filmów. Po paru godzinach snu, zaczął się mój 2 dzień festiwalu. Przygotowałem sobie dość karkołomny plan. Normalnie Camerimage niestety utrudnia łączenie ze sobą filmów. Jest on w zasadzie pozbawiony konkretnych bloków godzinnych i tylko w czwartek oraz piątek dało się pójść na 5 filmów bez utrudnień. A jednak w niedzielę obejrzałem właśnie tyle produkcji. O tym jak, za chwilę. Najpierw powiem krótko, że zacząłem dzień od ,,Ferrari". Jego recenzję już zdążyłem napisać (odsyłam tutaj: https://zalekinomana.blogspot.com/2023/11/ferrari-recenzja.html), więc lepiej skupię się na krótkim Q&A z Adamem Driverem. Pomijając już to jak cudownie było go zobaczyć na żywo, to i również przyjemnie się go słuchało. Poza tym, byłem świadkiem momentu, który odbił się echem w internecie czyli słynnego pytania o wypadek samochodowy. Całkiem niezapomniane doświadczenie.


Następna była ,,Anatomia upadku" czyli ostatni zwycięzca Złotej Palmy. Niespecjalnie chciałem czekać do polskiej premiery w kinach, a zastanawiałem się czy podzielę zachwyty innych ludzi. Niestety jest to dla mnie porównywalnie gorszy zwycięzca z Cannes od paru ostatnich. Z jednej strony cenię go za ciekawe podejście do dramatu sądowego, gdzie postacie poznajemy bardziej od momentu procesu, który dodatkowo jest urozmaicany całkiem kreatywnymi pomysłami na stronę wizualną. Jednak dotarcie do tego oznacza przebrnięcie przez przeciągnięty początek. Zaś emocjonalnie nie byłem tak zaangażowany jak chciałem. To niezły film, ma swoje przebłyski, ale wymieniłbym parę innych produkcji z konkursu głównego, które bardziej zasłużyły na Złotą Palmę.


Kolejny był inny film z Cannes czyli ,,May December". Z twórczością Todda Haynesa nie jestem jeszcze zaznajomiony, więc podchodziłem bez oczekiwań, a dostałem udany dramat o groomingu, obsesji oraz aktorstwie metodycznym. Żałuję tylko, że nie wyczułem tak campowości, o której dużo osób pisało. Trochę humoru z niej wynika, ale to było dla mnie tyle. Jednak pochwalić mogę świetne trio aktorskie w głównych rolach i specyficzną stronę wizualną.


Ten seans zaczął się o 18:00, a następny miałem o 21:45. A więc co zrobiłem? Stwierdziłem, że skoro festiwal mi na to nie pozwala to sam zmieszczę tu coś. A tak się składa, że w czwartek było grane interesujące mnie ,,Siostrzeństwo świętej sauny" o nie pasującej godzinie. Dlatego poszedłem na film do CSW (którego chyba już 1/3 ekranu jest wypełniona martwymi pikselami) o 20:15. Tak, jakimś cudem udało mi się to zmieścić. Całe szczęście, bo warto było zobaczyć estońskiego kandydata do Oscara. Intymnie sportretowane historie kobiet, które są pełne szczerości. Do tego z nich wszystkich wyłania się interesujący portret społeczności. Jeśli kogoś interesuje zamysł stojący za całością to polecam sprawdzić.


A na koniec dnia zobaczyłem najgorszy film festiwalu czyli ,,Jedną duszę". Jej recenzję możecie przeczytać na blogu (odsyłam tutaj: https://zalekinomana.blogspot.com/2023/11/jedna-dusza-recenzja.html). Także drugi dzień również skończyłem bardzo późno. W sumie to nigdy w życiu nie jeździłem tyle nocnymi autobusami co przez ten tydzień. A to sprawiło, że w przeciwieństwie do zeszłego roku, nie miałem praktycznie kiedy pisać tekstów. Człowiek padał od razu zmęczony. Później zaś dobijała myśl wstawania na 08:00, żeby liczyć na łaskę systemu rezerwacji.


Przynajmniej poniedziałek pocieszał swoim zestawem filmów. Choć zacząłem od nieudanego ,,Maestro". Produkcji, która chciałaby być czymś innym niż typowa biografia muzyka, więc skupia się bardziej na relacji z Felicią. Lecz nadal wpada w sidła oklepanych tropów podobnych filmów. Realizacyjnie trochę wynagradza, a duet Cooper-Mulligan również jest dobry, ale przy tym sporo czasu nie wiedziałem co ,,Maestro" chce osiągnąć. Gubił się oraz miał trochę nieścisłości w relacji. Do tego kończy się dość słabym finałem. Czuję, że Cooper bardzo prosi o nagrody, ale liczę, że nikt nie złapie się na to jakim Oscar baitem jest jego najnowszy film.


Następne było ,,Fin del Mundo?", z którym wiązałem trochę oczekiwań, bo zapowiadało się na coś świeżego w polskim kinie. I rzeczywiście takie jest ze swoim absurdalnym, niedorzecznym humorem, a także nieprzewidywalną historią. Jednocześnie rozczarowuje jak niektóre żarty są po prostu słabe. Do tego brakuje wyraźniejszego kierunku dla samej fabuły. To ciekawe doświadczenie, ale ma równie dużo zalet co i wad. Niektórych może również nie przekonać teatralność.


Kiedy większość w tym momencie oglądała ,,Dobrych nieznajomych", ja ruszyłem na pokazywane w Cannes ,,Only the River Flows" z Chin. Produkcję wyjątkową, bo nakręconą w 16mm. Nadaje to unikalnego, klasycznego wyglądu filmowi, który dobrze łączy się z osadzeniem w poprzednim wieku. Do tego to abstrakcyjna i angażująca kryminalna historia pozwalająca na różne odczytywanie. Cieszę się, że mogłem zobaczyć film w kinie.


Poniedziałek ostatecznie zakończyłem seansem wielce wyczekiwanego przez ludzi ,,Saltburn" od Emerald Fennell. Choć jej ,,Obiecującą. Młodą. Kobietę" uwielbiam, to na najnowszą produkcję zupełnie nie czekałem. I słusznie, bo inaczej zamiast poirytowania, czułbym gniew po seansie. Niestety jest to zaskakująco pusta, banalna i rozczarowująca swoim zakończeniem satyra na bogatych. Oczywiście wygląda pięknie. To mogę przyznać. Jednak to za mało, żeby uratować film. Nawet jeśli obsada robi co może, a humor jest całkiem udany. Dla niektórych ,,Saltburn" jest odważne, ale ja tego kompletnie nie odczułem. Zdarzają mu się nieco bardziej zaskakujące momenty, lecz czasem podpadają pod niespecjalnie wyszukane szokowanie. Zaś wnioski Fennell są niczym nowym.


Na wtorek przygotowałem dla siebie 5 filmów. Czy było to wygodne? Niespecjalnie. Pierwsza była ,,Granica mroku". Produkcja, o której nasłyszałem się przeróżnych rzeczy. Głównie złych. I niestety to była jedna ze słabszych rzeczy, które obejrzałem na tegorocznej edycji Camerimage. Pomimo paru niezłych momentów czy zabiegów, głównie prezentuje słaby poziom od strony wizualnej, więc obecność w konkursie głównym średnio ma sens. Dochodzi jeszcze historia, a ona jest... dziwna. Ciężko mi powiedzieć czy ,,Granica mroku" bardziej chce być brutalnym rozliczeniem się z grzechami służby medycznej czy historią o tym jak potrzebni są tam dobrzy ludzie. Niezależnie od tego, oglądamy coś co ma wyjątkowo przerysowaną wizję świata. Wszystko jest podkręcone do maksimum. Natomiast praca ratownika medycznego raczej nie wygląda tak jak w tym filmie. Relacja Sheridana i Penna jakoś ratuje to od kompletnej katastrofy, a otwarcie rzeczywiście jest całkiem dobre, ale co z tego skoro seans kończy się absolutnie zmęczonym przez m.in. przeciągnięte do granic możliwości zakończenie.


Drugim seansem (w tej samej sali nawet) było ,,You Sing Loud, I Sing Louder" czyli niezależny dramat z duetem McGregorów jakim jest ojciec i córka. Nic specjalnego, bo oryginalności jest pozbawione, ale ma urocze momenty i nie jest źle zrealizowane biorąc pod uwagę, że operator jak dotąd tworzył tylko teledyski.


Po tym poratowałem się klasyką w postaci ,,Mississippi w ogniu" z retrospektywy Petera Biziou. To film, o którym często mi mówił tata, więc cieszę się, że wreszcie go obejrzałem. Szczególnie, że jak najbardziej zasłużył on na miano klasyka. To sprawnie zrealizowany i angażujący dramat o przemocy na tle rasowym. Są momenty napięcia oraz ulgi. I przede wszystkim kapitalna obsada. Hackman, Dafoe, McDormand, Rooke, Dourif, Ermey. Tyle znanych nazwisk, spośród których naprawdę miło było zobaczyć parę w młodym wieku. Generalnie bardzo polecam.


I jakoś tak wyszło, że doszło do kolejnego powtórzenia sali. Tym razem w sali 11 oglądałem ,,Dream Scenario". Jako fan Nicolasa Cage'a czułem się absolutnie spełniony. To jedna z jego lepszych ról, która mocno stawia na niezręczność, a także przeciętność samej postaci. Natomiast historia, choć niespecjalnie oryginalna, bo zasadniczo opowiadająca o sławie, która rujnuje dobrych ludzi, ma w sobie sporo cudownego humoru. Pochwalić mogę również za wyczerpanie potencjału tego bardzo ciekawego konceptu. Chociażby w postaci samych absurdalnych snów. Natomiast Kristoffer Borgli po niezłej ,,Chorej na siebie" wyraźnie poprawił się jako reżyser. Również lepiej wychodzi mu satyra na media społecznościowe. Absolutnie uwielbiam krytykę natrętnych reklam w zakończeniu.


Na sam koniec, choć było to niespecjalnie wygodne, to ruszyłem na ,,Ścianę" bez rezerwacji. Wpuszczony zostałem po tym jak przybiegłem do Jordanek, a do tego siedziałem na balkonie. Jednak dla takiego filmu warto było się trudzić. Niewątpliwie jeden z najoryginalniejszych projektów w historii. Wielki teledysk pełen przeróżnych pomysłów i przede wszystkim wspaniałej muzyki Pink Floyd. Niekoniecznie wszystko tu działa, bo jest trochę elementów, których sens trudno mi rozwikłać, ale ja generalnie szanuję takie autorskie projekty, więc byłem ukontentowany. No i mogłem zobaczyć na żywo Boba Geldofa!


Także wypełniony 5 filmami wtorek tak u mnie wyglądał. Środę poświęciłem po równo na klasykę i nowości. Pierwsza była ,,Nieciekawa historia" Wojciecha Jerzego Hasa, którym zainteresowałem się po obejrzeniu po raz pierwszy ,,Rękopisu znalezionego w Saragossie". Dlatego ucieszyła mnie obecność retrospektywy jego twórczości w tegorocznej edycji festiwalu. Niestety załapałem się tylko na ,,Nieciekawą historię", a ta pozostawiła mnie lekko niedosyconym. Rozumiem co chce przekazać, częściowo lubię też wpływ historycznego tła, ale nie jest to specjalnie angażujący film. Trochę ciężko mi wyjaśnić co dokładnie mi w nim nie zagrało. Za to następnym klasykiem było świetne ,,Truman Show". Nic nowego nie zdołam powiedzieć w jego temacie, więc krótko stwierdzę, że gdyby nie parę nieścisłości to byłoby to dla mnie dzieło kompletne.


A pierwszą nowością dnia dla mnie byli ,,Dobrzy nieznajomi". Film, wobec którego nie miałem specjalnie oczekiwań, a kompletnie mnie rozwalił. Metafizyczna podróż po przeszłości, z którą trzeba się pogodzić, aby otworzyć kolejny rozdział w życiu. Bardzo emocjonalna i ładnie nakręcona historia, która będzie dla mnie wyjątkowo trudna do oglądania gdy kiedyś zabraknie moich rodziców. Oprócz tego to również porządny romans z wyczuwalną chemią pomiędzy Andrew Scottem, a Paulem Mescalem.


Kolejna nowość była równie udana, a mowa tu o ,,Śnieżnym bractwie" czyli hiszpańskim kandydacie do Oscara od J.A. Bayony. Miło było zobaczyć, że na chwilę odbił od wysoko budżetowych produkcji, aby dostarczyć ciężką, immersyjną i niezwykle wierną filmową wersję tragicznych wydarzeń z And gdzie doszło do wypadku samolotu. Ciężko jest nie poczuć tego samego co bohaterowie. A ja sam jako ktoś kto już w dzieciństwie zapamiętał tę historię po obejrzeniu ,,Alive, dramat w Andach", bardzo mocno przeżywałem nową wersję. Kapitalnie zrealizowany film. I niezwykle potrzebny biorąc pod uwagę jego wierność spowodowaną bliską współpracą z ludźmi, którzy przeżyli tamte wydarzenia. Natomiast scena wypadku to jedna z najstraszniejszych scen jakie widziałem w życiu. Dodatkowo powiem, że warto było zostać na spotkaniu z reżyserem oraz operatorem, aby dowiedzieć się więcej o trudnym procesie produkcji.


Czwartek zacząłem od czegoś drobnego w postaci ,,Caravaggio's Shadow". Właśnie ten artysta i jego autoportret jako Goliat sprawiły, że swego czasu zaliczyłem semestr Historii sztuki na Kulturoznawstwie na 5. Dlatego byłem ciekaw jak może wypaść film opowiadający o tym burzliwym człowieku i źle nie było, ale mając wiedzę o jego licznych złych czynach, jestem trochę rozczarowany jak produkcja Michele Placido próbuje go idealizować. Jako człowieka wolnego, który widzi ideał w biednych, a także opiera się władzy i tradycyjnemu nauczaniu Kościoła. Jednak sporo czasu jego życie jest przedstawione poprawnie, a realizacja wypada nieźle. Także nie spędziłem tych 2 godzin źle.


Za to dużo ciekawsza była już reszta dnia, bo wypełniona samymi bardzo oczekiwanymi przeze mnie filmami. Chociażby ,,Przesilenie zimowe". Produkcja dużo lepsza od poprzedniego dzieła Alexandra Payne'a jakim było ,,Pomniejszenie". Tym razem dostaliśmy rozczulający film, który z pewnością stanie się świątecznym klasykiem. Działa tu humor, klimat oraz same postacie. Przy tym nie jest to oryginalna historia, a emocjonalnie nie zadziałała równie mocno co chciała. Lecz wciąż polecam sprawdzić, bo to po prostu bardzo przyjemny sposób na spędzenie 2 godzin.


Natomiast absolutnie odwrotne uczucia wywołuje ,,Strefa interesów". Prawdopodobnie najważniejsza produkcja pokazywana w tym roku na Camerimage. Jak nie z powodu bardzo ograniczonych pokazów to dlatego, bo będzie miała znaczenie na Oscarach. Ciężko jeszcze powiedzieć jak duże, choć mocno kibicuję tej brytyjsko-polskiej koprodukcji. Glazer z Żalem dostarczyli prawdopodobnie najlepszy film o Auschwitz, który jest czymś zupełnie nowym w kinie. Bardzo oryginalne podejście do tematu. Skupione na tym jak ludzkość zasadniczo ignoruje okrucieństwa nieważne jak blisko ich by nie były. A są one tutaj mocno odczuwalne. Na początek zostajemy wrzuceni do idealnego świata rodziny oficera SS. Później stopniowo jesteśmy przyzwyczajani do strasznych odgłosów w tle. A po pewnym czasie niczym ta rodzina, wystrzały z obozu traktujemy jak najnormalniejszą część codzienności. ,,Strefa interesów" jest trudnym doświadczeniem, od którego wielu odbije się, ale dla mnie była czymś czego bardzo potrzebowałem w kinie.


A później o morderczej porze czyli 23:00 (po 30 minutowym opóźnieniu) oglądałem drugi film w reżyserii Viggo Mortensena. Tym razem stworzył on coś co z jednej strony jest klasycznym westernem, a z drugiej nieco unowocześnia go stawiając w głównej roli niezależną kobiecą bohaterkę. Brzmi bardzo ciekawie na papierze i wygląda bardzo ładnie. Niestety historia rozczarowała. Ten film ma zalążki interesujących rzeczy, ale zwykle nic więcej z nimi nie robi. Niezależna bohaterka okazuje się mieć nudną rolę. Tło historyczne istnieje, ale nie ma dużego znaczenia. Zaś relacja romantyczna jest potraktowana skrótowo. Natomiast późna pora, wolne tempo i festiwalowe przemęczenie sprawiły, iż możliwie na chwilę zasnąłem. Wiązałem trochę oczekiwań z ,,The Dead Don't Hurt", ale jest to średni film.


I w końcu przyszedł ostatni, różnorodny dzień. Najpierw film z konkursu głównego czyli ,,Lee. Na własne oczy" z ładnymi zdjęciami Pawła Edelmana. Dlatego szkoda, że towarzyszą one dość banalnej historii o wojnie, która jest ciągnięta przez bardzo dobrą Kate Winslet. Nic specjalnie się tu nie wyróżnia, bo brakuje ciężaru tematowi. Natomiast druga połowa, choć w pewnym sensie konkretniejsza, jest zaskakująco nudna. Jednak szanuję za danie Andy'emu Sambergowi dramatycznej roli, bo to utalentowany aktor, którego chciałbym częściej oglądać w filmach.


Idąc dalej drogą niespecjalnie dobrych filmów, obejrzałem ,,Superpower" czyli dokument Seana Penna i Aarona Kaufmana o wojnie w Ukrainie. Bardzo obawiałem się filmu, a część z tych obaw spełniła się. To jest mocno amerykańska wizja, która nie mówi niczego nowego i często skupia się na rzeczach, które nie mają tak dużego znaczenia zamiast poświęcić czas na kluczowe aspekty tego konfliktu jak geneza, ofiary czy relacje międzynarodowe. Początek wyraźnie przypomina o tym, że to miał być film o prezydencie i jest dość przeciągnięty. Dobrze jest dopiero wtedy gdy znika Sean Penn, bo wtedy wypowiadają się Ukraińcy, a oni opowiadają z szczerością. Przynajmniej nie skończyło się wielką tragedią. Choć ten jumpscare z Mateuszem Morawieckim był dość straszny. I wyjątkowo pasujący pod państwowy festiwal jakim jest EnergaCAMERIMAGE.


Na całe szczęście później zobaczyłem coś znacznie lepszego czyli pokazywane na festiwalu w Wenecji ,,Ryuichi Sakamoto | Opus". Mój pierwszy seans w Teatrze Horzycy. Niby produkcja zaliczona pod pasmo dokumentów, a jednak wykracza poza pewne ramy. Bardziej jest koncertem. Nie byle jakim zresztą, bo ostatnim w karierze maestro. Ot, przez 103 minuty słuchamy po prostu piękną muzykę. Przy tym znaczące jest to jak bardzo osobiste jest to doświadczenie. Pokazywane są błędy oraz momenty przemęczenia. Tym bardziej człowiek docenia jakim wspaniałym wysiłkiem jest ten moment dla Ryuichiego Sakamoto.


A na ostatni seans festiwalu wybrałem ,,Bękarta" czyli duńskiego kandydata do Oscara, który również był pokazywany na festiwalu w Wenecji. To klasyczny historyczny dramat, a czegoś takiego bardzo mi brakowało. Naprawdę porządnie zrealizowany i opowiadający o rywalizacji o ziemię w XVIII wieku. O tym jak trudna może być realizacja marzenia kiedy wszystko obraca się przeciwko tobie. Do tego z powściągliwym, bardzo dobrym Madsem Mikkelsenem w roli niejednoznacznego protagonisty. Od jeszcze większej satysfakcji powstrzymuje mnie tylko zakończenie, które nie współgra tak dobrze z motywami tej historii oraz nie tak ciekawe postacie jak główny bohater. Jednak serdecznie polecam sprawdzić film jak już wyjdzie w polskich kinach. Nawet późna pora jaką była 23:00 nie sprawiła, że czułem się zmęczony śledząc fabułę.

Uff, to byłoby wszystko. W porównaniu do zeszłego roku obejrzałem 6 filmów więcej. Nie żałuję, choć już pod koniec odczuwałem festiwalowe zmęczenie. Jednak sam poziom produkcji zadowolił mnie. Udało mi się zobaczyć przedpremierowo parę ciekawych nowości, nadrobiłem trochę klasyki, a także znalazłem miejsce dla rzeczy, których pewnie nigdy bym w kinie nie obejrzał. Załapałem się także na trochę spotkań z gośćmi, a dzięki nim doceniłem parę rzeczy w co niektórych produkcjach. Jednak Camerimage jak to ono, zdecydowanie nie było pozbawione problemów.

O systemie rezerwacji już mówiłem. To coś czego poprawy wielu ludzi razem ze mną żąda na przyszłość. Zaś to, że pomimo problemów udawało mi się załapać na seanse to żadne usprawiedliwienie. Dalej, masa opóźnień. W tak napiętym programie jak ten z Camerimage gdzie nie ma konkretnych bloków godzinowych, niekiedy każda minuta jest na wagę złota. Tymczasem w tym roku wielokrotnie czekałem znacznie dłużej na seanse niż powinienem był. Szczególnie dotyczy to wieczornych, a to jest tym bardziej irytujące kiedy trzeba polegać na rzadkich nocnych autobusach, aby wrócić do domu. Najgorzej było zaczynać dany seans dobre 30 minut po planowej godzinie.

I tak jak napisałem przed chwilą, program nie ma konkretnych bloków godzinowych, a to powinno się zmienić. Po pierwsze, dlatego, bo w ten sposób znacznie wygodniejsze jest przygotowywanie własnego grafiku. Po drugie, zwykle można dzięki temu zmieścić więcej filmów (przykładowo 5 zamiast 4). Po trzecie, w obecnym stanie prowadzi to do sytuacji, gdzie niejednokrotnie musiałem na ostatnią chwilę docierać na pewne seanse.

Z planem wiąże się też inny problem występujący przed festiwalem czyli stałe zmiany. Jak to ludzie mówią, pierwsza wersja programu nie pokrywa się w dużym stopniu z finałową. Ja sam mam wyjątkowo wygodnie mieszkając w Toruniu, bo nie muszę decydować czy mnie interesuje cały festiwal i powinienem przyjeżdżać na wszystkie dni. Jednak inni już takie problemy mają. Mogą dowiedzieć się, że np. ,,Biedne istoty" ostatniego dnia zmieniły kompletnie miejsce w programie. A to potrafi rujnować plany. Tak późno zachodzące zmiany są niezwykle irytujące. Wiele innych festiwali bez problemu może przygotować plan z odpowiednim wyprzedzeniem dając ludziom czas na przygotowanie. Tymczasem EnergaCAMERIMAGE sprawia wrażenie jakby do samego końca czekało na chociażby gości tym samym utrudniając widzom życie (wystarczy wspomnieć sprawę spotkania z Wernerem Herzogiem). Co trochę wpisuje się do tego, że według ludzi to festiwal nie do oglądania filmów. Rzekomo jest on dodatkiem do wszystkiego innego. Jednak nie tak powinien wyglądać festiwal. Szczególnie jeżeli na gali otwarcia będzie się chwalił tym jak wspaniały jest.

Lubię atmosferę festiwalową. Generalnie czuć w ludziach miłość do kina, a już szczególnie cieszę się spotykając tu znajomych (pozdrawiam wszystkich, z którymi zobaczyłem się w tym roku), ale pewien snobizm ze strony organizatorów da się wyczuć. Zaś państwowy charakter jest nieco irytujący. Mam nadzieję, że kiedyś festiwal bardziej otworzy się na ludzi. Jak nie od razu to chociaż od momentu wybudowania Europejskiego Centrum Filmowego. To byłby dobry moment na świeży start. A jest on potrzebny, bo wady festiwalu wyraźnie ciągną go w dół kiedy nadal mowa o wydarzeniu, dzięki któremu oglądam tyle dobrych rzeczy i przypominam sobie o tym jak ważna jest praca operatorów.

A na sam koniec pora jeszcze na ranking obejrzanych przeze mnie filmów, który prezentowałby się następująco:

1. ,,Biedne istoty"
2. ,,Strefa interesów"
3. ,,Truman Show"
4. ,,Ryuichi Sakamoto | Opus"
5. ,,Mississipi w ogniu"
6. ,,Dobrzy nieznajomi"
7. ,,Ściana"
8. ,,Śnieżne bractwo"
9. ,,Dream Scenario"
10. ,,Bękart"
11. ,,Przesilenie zimowe"
12. ,,May December"
13. ,,Only the River Flows"
14. ,,Siostrzeństwo świętej sauny"
15. ,,Anatomia upadku"
16. ,,Caravaggio's Shadow"
17. ,,Nieciekawa historia"
18. ,,Lee"
19. ,,You Sing Loud, I Sing Louder"
20. ,,Ferrari"
21. ,,Saltburn"
22. ,,The Dead Don't Hurt"
23. ,,Fin del Mundo?"
24. ,,Maestro"
25. ,,Superpower"
26. ,,Granica mroku"
27. ,,Jedna dusza"

Także przeważają tu zdecydowanie filmy co najmniej niezłe co bardzo mnie cieszy. A teraz pora jeszcze na dwa inne rankingi. Otóż produkcje z konkursu głównego (pomijając ,,Napoleona") bym tak ułożył:

1. ,,Biedne istoty"
2. ,,Strefa interesów"
3. ,,Czas krwawego księżyca"
4. ,,Dobrzy nieznajomi"
5. ,,Śnieżne bractwo"
6. ,,Filip"
7. ,,Lee. Na własne oczy"
8. ,,Ferrari"
9. ,,Maestro"
10. ,,The New Boy"
11. ,,Hrabia"
12. ,,Granica mroku"

A tutaj konkurs filmów polskich, który prezentował wyjątkowo tragiczny poziom, bo wyłącznie 1 miejsce uzyskało u mnie ocenę pozytywną:

1. ,,Znachor"
2. ,,Doppelgänger. Sobowtór"
3. ,,Lęk"
4. ,,Fin del Mundo?"
5. ,,Raport Pileckiego"
6. ,,Figurant"
7. ,,Jedna dusza"

I to byłoby wszystko. Mam nadzieję, że podsumowanie festiwalu czytało wam się z przyjemnością. Jeszcze nie wiem w tym momencie, które filmy doczekają się ode mnie recenzji, bo z tym bywa u mnie różnie, choć chciałbym parę tekstów więcej napisać. O niektórych produkcjach nadal mógłbym powiedzieć coś jeszcze. Jednak pomijając to, mam nadzieję, że za rok będzie lepiej. Jest co poprawiać. Przy tym przyznam, że festiwal wciąż jest jednym z moich najbardziej ulubionych okresów w ciągu roku. Także stale będę na niego czekał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz