wtorek, 21 listopada 2023

,,The Hunger Games: The Ballad of Songbirds and Snakes" / ,,Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" - recenzja

 

Mogę szczerze przyznać, że trochę cieszyłem się na powrót do tego świata. Szczególnie po tym jak już przekonałem się jak jest on zaskakująco udany.


Czasy popularności kinowych filmów spod gatunku young adult przeminęły. Razem ze spadającą popularnością takich serii jak ,,Niezgodna", ,,Więzień labiryntu" czy także ,,Igrzyska śmierci" oraz klapami wynikającymi z prób stworzenia kolejnych franczyz, zaczęły znikać podobne projekty. A jednak Lionsgate mając materiał w postaci kolejnej książki Suzanne Collins zdecydowało się na powrót do Panem. Nieco ryzykowna inwestycja po paru latach od finału Kosogłosu, ale studio obecnie próbuje ratować się czymkolwiek co zarobiłoby dla nich pieniądze po paru wtopach finansowych. Jednak intencje nie równają się potencjalnej jakości, a ta nie prezentowała się źle.

Nie wiem jak inni się z tym czują, ale dla mnie powrót do tego świata był czymś pozytywnym. Z jednej strony sentyment do poprzednich filmów (niezależnie od ich jakości), a z drugiej możliwość rozwinięcia go poprzez dopowiedzenie pewnych nieścisłości, które wynikały z ograniczonej wiedzy o przeszłości. Do tego sam prezydent Snow był jedną z lepszych postaci w serii (m.in. dzięki świetnemu Donaldowi Sutherlandowi), więc zastanawiałem się co można powiedzieć o nim nowego. A może udałoby się nadać mu jakiś dodatkowy kontekst? Jednakże prequele wiążą się z pewnymi problemami. Na ile ciekawe jest oglądanie losów postaci wiedząc jak później skończą? Czy film rzeczywiście powie coś ciekawego czy będzie zbędnym skokiem na kasę? A więc, jak ,,Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" poradziły sobie? Otóż zaskakująco dobrze.


Przede wszystkim udaje im się nakreślić ciekawą wizję świata. Pomimo tego, że widzimy w nim zalążki rzeczy, które ponad 60 lat później zostały rozwinięte, to jest to całkiem inne miejsce. Naznaczone konfliktem, który doprowadził do podziału klasowego. Wciąż trudzące się z kreacją głodowych igrzysk i ich kryzysem popularności wśród widowni. I oczywiście posiadające innych liderów, wśród których chce się znaleźć młody i ambitny Coriolanus Snow. Postać, której ocena przychodzi mi z trudem. Tak jak napisałem wcześniej, prequele często nie mają jak zaskoczyć w historii skoro wiemy w jakim miejscu w przyszłości znajdą się postacie. Właśnie to dotyczy tutejszego protagonisty.

Podjęto próbę wykreowania go na niejednoznacznego bohatera, który stoi po dwóch stronach. Z jednej strony zaślepiony dążeniem do upodobnienia się do ojca, a z drugiej dostrzegający okrutny system, który zabija niewinnych ludzi. Koliduje to ze sobą w jego relacji z podopieczną z dystryktu 12 czyli Lucy Gray Baird. Na ile chce on ją uratować, a na ile wykorzystać dla własnego wspinania się w górę w hierarchii? Takie pytanie jest wielokrotnie stawiane w trakcie historii. Niestety działa to trochę słabo, bo... jest oczywistym dokąd to zmierza. Plus jest taki, że ludzie niezaznajomieni z serią rzeczywiście mogą zaangażować się w osobisty dramat Snowa, bo dla nich będzie on ciekawy. Trop postaci i romansu po dwóch stronach barykady jest przecież lubiany. Choć dodałbym jeszcze, że niektóre akcje protagonisty niezależnie od wiedzy o serii potrafią być niezrozumiałe lub niewiarygodne.


Nieco lepsza jest Lucy, której rebeliancki charakter, a także ludowe pochodzenie czynią z niej sympatyczną i interesującą bohaterkę, której łatwo kibicować. Zaś Rachel Zagler wypada w tej roli porządnie. Przede wszystkim dzięki świetnemu śpiewowi. Poza tym na drugim planie jest sporo postaci pozbawionych złożonego charakteru, służących za tło. Na szczęście to jest nieco poprawiane dzięki bogatej obsadzie, w której taka Viola Davis, Hunter Schafer, Peter Dinklage czy Jason Schwartzman dodają bohaterom trochę swojej charyzmy i talentu. Tom Blyth jako Snow jest niezły pomimo dość częstego operowania jednym wyrazem twarzy co miało podkreślić jego chłodne, wykalkulowane podejście do ludzi, ale jednocześnie obdziera go z czegoś co sprawiałoby, że chciałoby się mu przyglądać.

Od strony technicznej nowe Igrzyska śmierci mogą dołączyć do grona porządnie wyglądających blockbusterów w ramach średniego budżetu. Okazjonalne komputerowo wygenerowane tła oraz pewna nieco bardziej widowiskowa scena potrafią trącić sztucznością, ale dużych powodów do wstydu nie ma. Szczególnie w starciu z brzydszymi filmami za większe pieniądze. Do tego niektóre niedostatki budżetowe są nadrabiane pomysłami na wygląd świata. Jego stylizacja na retro wygląd związana z osadzeniem akcji o ponad 60 lat wcześniej przykuwa oko. A Francis Lawrence jako reżyser dostarczył angażującą akcję. Głodowe igrzyska dzieją się na niewielkiej przestrzeni i to miało w sobie potencjał na parę ciekawych sekwencji, które tu są. Dlatego nawet jeśli reszta postaci na arenie poza Lucy nie jest rozwinięta, to i tak starcia są emocjonujące.


W wielu aspektach ,,Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" są wyjątkowo udane. To dobry i przyjemny powrót do świata, który został rozwinięty. Również tempo przez większość czasu jest dobre, więc długi metraż absolutnie nie jest wadą. Problemy zaczynają się w trzecim akcie. Tej części, która mi ciągnęła się, a do tego miała nakumulowane niezrozumiałe decyzje protagonisty. I wtedy jest najbardziej oczywiste jaki będzie finał co sprawia, że film przestaje być angażujący. Tak to już bywa z prequelami. Jednak niech was nie zniechęcą te słowa o trzecim akcie, bo nawet jeśli to najsłabszy segment filmu, to wciąż liczne zalety przeważają nad wadami. Nowe Igrzyska śmierci są porządnym blockbusterem, któremu udało się uniknąć łatki zbędnej produkcji i skoku na kasę. Jest to w zasadzie najlepszy film w serii, który powinien przyciągnąć nie tylko fanów, ale i przede wszystkim nową widownię.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz