wtorek, 15 sierpnia 2023

,,Gran Turismo" - recenzja

 

Po ,,Uncharted" nie mogło być chyba gorzej w PlayStation Productions, co nie?


Z pewnością reakcją wielu osób na ogłoszenie o powstawaniu filmowej adaptacji serii ,,Gran Turismo" było zdziwienie. W końcu jak gry, określane mianem symulatora, miałyby posłużyć za dobry materiał pod fabułę. Na szczęście sięgnięto po dobry pomysł jakim była prawdziwa historia Janna Mardenborougha, który dzięki GT Academy stał się profesjonalnym wyścigowcem. Jest motyw z podążaniem za marzeniami w wydaniu dość niecodziennej opowieści (na tyle, żeby film musiał mocno podkreślać, że jest oparty na prawdziwej historii). Były również dwie gwiazdy w postaci Davida Harboura oraz Orlando Blooma. Natomiast Neil Blomkamp... Akurat on raczej nikogo nie przyciągał. Na tyle, aby nie zasłużyć sobie na wspomnienie na wielu plakatach. Jednak jakaś szansa na udany film (częściowo również adaptację gier) istniała. Niestety co dostałem to produkcję, która nie ma nawet pojęcia co chce zrobić.


Zaczyna od wstępu gloryfikującego ,,Gran Turismo" oraz jego twórcę. Co nawet nie brzmi jak zły pomysł, bo mając historię GT Academy, powinno się zaznaczyć jak ważna była sama seria gier. I choć jest w tym sporo patosu, to jeszcze stanowi to nienajgorszy wstęp. Gorzej jest później, bo wtedy film zmienia się już w bezwstydną reklamę gier. Wielokrotna obecność logosów jest może zrozumiała pomimo okazjonalnej przesady, ale pewne dialogi jak chociażby Jann podkreślający jak ,,Gran Turismo" to nie jest po prostu gra tylko ,,Real Driving Simulator", zakrawają o lekką żenadę. W zasadzie każda pochwała idąca w stronę serii, która określana jest nawet mianem arcydzieła, wygląda jakby ludzie w PlayStation poklepywali się po plecach mówiąc jak to należąca do nich seria jest przewspaniała.

Przynajmniej aspekt autopromocji można byłoby wybaczyć gdyby filmowe ,,Gran Turismo" było skuteczną reklamą. I o ile część ludzi może poczuć się zachęcona do powrotu do gier lub ich sprawdzenia po raz pierwszy, tak ja sam nie widzę, żeby produkcja Blomkampa miała w sobie coś co zdoła uświadomić lub przypomnieć o wyjątkowości serii. Nie kiedy wciska się w usta postaci puste frazesy. Co również nie pomaga to dwie strony filmu. Można rozdzielić jego historię na kiczowatą i prostą historię o chłopaku, który spełnił swoje marzenie. Celuje ona w widowiskowość. Lecz jednocześnie stara się być realistyczną przestrogą przed niebezpieczeństwami wyścigów. I tu mamy duży dysonans. Do tego obie te strony nie wypadają nawet dobrze same z siebie.


Zacznę najpierw od tej, która przejawia się szybciej. ,,Gran Turismo" ogólnie oferuje bardzo prostą historię z tym znanym konceptem, o którym już pisałem. Ma przebieg, którego domyśli się praktycznie każdy. Odhacza wiele znanych tropów. I to niekoniecznie musi być dla ludzi problemem. Tego typu historie przyciągają ludzi, bo dzięki nim potrafią oni nawet znajdować motywację, aby zrobić coś więcej. Poza tym są zwyczajnie przyjemne. Dlatego dalej korzysta się z tej formuły. I chciałbym powiedzieć, że ,,Gran Turismo" sprawnie to wykorzystuje, ale tak nie jest. Droga Janna Mardenborougha w filmie jest bardzo nierówna pod względem tempa. Potrafi w różnych momentach pędzić na złamanie karku nie pokazując wystarczająco mocno jego rozwoju, a kiedy indziej zatrzymuje się zbyt długo na oczywistościach.

A jako rozrywkowy film jakim jest w tej tematyce, nie był dla mnie specjalnie przyjemny. Pewnie dlatego, bo ta znana formuła w jego wykonaniu nie wypadła dla mnie interesująco. Nie było w niej czegokolwiek wyjątkowego co usprawiedliwiłoby jej użycie. Jednak co ważniejsze, całość okazała się dla mnie zaskakująco żenująca w swojej kiczowatości. Dialogi nie szczędzą przypominania, że Jann to tylko gracz. Nasłuchać się można wielokrotnie o głupich gierkach. Nawet członek ekipy technicznej wyrasta na złego człowieka, który dwukrotnie nazywa głównego bohatera ,,noobem". Jest to wszystko mocno przesadzone, a zabrakło mi konwencji, która niczym typowy pomysł na historię, zdołałaby również usprawiedliwić tak niezamierzenie śmieszne dialogi. Wielokrotnie nie umiałem powstrzymać śmiechu jak słuchałem o opresjonowanych simracerach, wobec których na pewnym etapie zbierał się już nawet ruch chcący pozbycia się ich.


Przeszkadza to tym mocniej, bo ten sam film pomiędzy tymi momentami będzie również próbował uświadomić widzowi jak to wszystko jest prawdziwe. Tak, to się wydarzyło. Tak, wyścigi są niebezpieczne. Tak, ludzie na nich giną. Tak to właśnie wygląda. I to zupełnie nie działa. Choćby ze względu na zakłamywanie rzeczywistości. Wiem, to brzmi ostro. Szczególnie w przypadku fabuły, która nie opiera się na jakimś ważnym historycznie wydarzeniu. Co jest tutaj ważne to to, że gdyby film tak mocno nie próbował sprzedać tego jako historię, która właśnie w ten sposób się wydarzyła, to byłbym dużo mniej skłonny do krytyki. Nie narzekałbym, że istnieje sobie ten Jack Salter, którego nie było. Zignorowałbym, że droga Janna przebiegła zupełnie inaczej. W filmie ,,inspirowanym" prawdziwą historią byłoby to zrozumiałe. Ale niech będzie, nie oglądam dokumentu, więc wyjątkowo przyjmę, że fabularny film potrzebuje urozmaicenia. Jednak eksploatacja realnego wypadku to granica, której nie powinno się przekraczać.

Nie chcę zdradzić za dużo, choć już samo powiedzenie tego może niektórym przeszkadzać. Jednak nie wchodząc za mocno w szczegóły, mowa tu o pewnym tragicznym wypadku w życiu Janna, który zakończył się śmiercią widza. Coś takiego wydarzyło się i jest normalnym, że ktoś chciałby to uwzględnić w filmie o nim. Co nie jest normalne to kompletne zmienienie momentu w jego życiu, w którym to się stało na potrzeby... udramatyzowania fabuły. Tak, ,,Gran Turismo" ma eksploatację realnej śmierci, bo nagle historia musi zrobić się poważniejsza, a bohater dzięki temu przechodzi przez jakiś character arc. Jest to moim zdaniem absolutnie paskudne i sprawia, że całość bardzo prędko przechodzi z poziomu przeciętnego do złego. A przecież oprócz takiej ,,prawdziwości" filmu, mamy jeszcze realne odtworzenie realiów wyścigów w postaci... zignorowania wszystkiego co było wcześniej powiedziane.


Niby ,,Gran Turismo" opowiada o niebezpieczeństwach wyścigów, ale przecież wciąż jest rozrywkową produkcją. Stąd też wyścigi zapominają o pewnych zasadach oraz związanych z nimi karach. Nagle postacie przepychają się samochodami, chcąc wyeliminować innych jakby brali udział w grze battle royale. Nawet ja, człowiek, który spędził tylko kilka godzin w ,,Gran Turismo Sport", dobrze pamiętam jak gra pouczała mnie, aby szanować innych i ich nie strącać. W zasadzie trzeba było mocno ograniczyć zbliżanie się do nich (choćby przy zakrętach). Tego w filmie nie ma, bo wyścigi nie mogą być tak nudne. Musi dziać się w nich więcej. Zaś wisienką na torcie jest kręcenie wyścigów na Silverstone (Wielka Brytania) oraz Circuit de la Sarthe (Francja) w Hungaroring (Węgry). Może to brzmi jak czepianie się o detale, na które zwrócą uwagę tylko fani sportu (dzięki jednemu w ogóle dowiedziałem się o tym), ale to już wina twórców, którzy sami podłożyli się tworząc coś co tak bardzo chwaliło się swoją realnością.

Ostatecznym gwoździem do trumny stała się dla mnie realizacja. Słaba historia? Jasne, bez tego ciężko mnie jakkolwiek zadowolić, ale jakbym chociaż dostał porządne sceny wyścigów to powiedziałbym, że okazjonalnie mój seans był przyjemny. Niestety problem jest taki, iż ,,Gran Turismo" to nawet nie film przypominający coś stworzonego przez Neila Blomkampa. Jak wspomniałem wcześniej, na wielu plakatach nie jest wspomniany co nie dziwi zresztą. I choć można by się kłócić czy Blomkamp w ogóle ma styl, to mimo wszystko ,,Dystrykt 9", ,,Elizjum" oraz ,,Chappie" miały trochę wspólnych elementów. Łatwo było powiedzieć, że takie filmy chciał tworzyć. Tymczasem w przypadku ,,Gran Turismo" został pewnie zaciągnięty, żeby szybko zrobić swoją robotę i tyle. Tak najłatwiej jest wytłumaczyć leniwy efekt końcowy. Blomkamp najpewniej od początku nie nadawał się do produkcji o tej tematyce. Wyścigi w jego wykonaniu są nieczytelne. Szybki montaż oraz nietrafione ujęcia sprawiły, iż wielokrotnie nie umiałem się połapać w przebiegu starć. Dochodzą również irytujące lub głupie zabiegi wizualne jak wstrzymywanie klatek, wizualizacja Janna związana z grą czy nawet mieszanie realnego materiału filmowego z rozgrywką z gry.


,,Gran Turismo" to po prostu film niespełniony w każdym aspekcie. Adaptacją gier nie mógł być, ale twórcy chcąc zadowolić Sony, postarali się, aby było jak najbardziej oczywiste, że to reklama serii. A skoro na niej bazuje, to niech ma w sobie realizm. Oczywiście ograniczony do czystej gadaniny, bo wyścigi w tej konwencji byłyby zbyt nudne. Dlatego zastąpiono to widowiskowym kinem sportowym, gdzie nic specjalnie nie ma sensu, a realność świata jest równie istniejąca co porządna zawartość dla pojedynczego gracza w ,,Gran Turismo Sport". Nie wiem dokąd zmierzało filmowe ,,Gran Turismo", ale z pewnością nie była to meta. Cóż, żałuję, że tak wyszło, bo nie potrzebowałem kolejnej słabej produkcji opartej o gry. Nie chciałem przypominać sobie w jak beznadziejnym miejscu skończył Neil Blomkamp, w którym pokładano przecież nadzieje. Czego chciałem to dobrego wyścigowego filmu, bo takiego mi brakowało. Realistycznego, przerysowanego... Nieważne. Póki wybrałby jedną konwencję i konsekwentnie w niej pozostał to byłbym zadowolony (przyjmując, że dodałby do tego dobrą stronę techniczną). Jednak ledwo co dostałem. Film bywa po prostu znośny, a David Harbour razem z Bloomem pozytywnie wyróżniają się z obsady. Niestety to co pozytywne, jest łatwe do zapomnienia kiedy ma się coś tak złego jak eksploatację tragedii. Oby następne produkcje z PlayStation Productions miały mniej takich wpadek.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz