Tym razem mam dla was nieco większą relację ze względu na małe opóźnienie, które zaliczyłem drugiego dnia.
Moje następne dni na Tofifeście wciąż były wypełnione raczej niewielką liczbą filmów, ale nadal jest o czym pisać. Dlatego zacznę od kolejnej produkcji, która jest częścią konkursu From Poland.
,,Hela"
Pokazywana na festiwalu w Gdyni, jest filmem mikrobudżetowym, a można ją w skrócie opisać jako film z ważnym społecznie tematem jakim są problemy młodych dziewczyn trafiających do zakładów poprawczych. Tytułowa bohaterka przede wszystkim mierzy się z rozdzieleniem od młodszej siostry, do której chce wrócić. Anna Kasperska wzięła na warsztat ważny i raczej rzadko dyskutowany temat, ale żałuję, że ,,Hela" niespecjalnie dobrze to wykorzystuje. Pierwsza część w zakładzie poprawczym jest dość stereotypowa, a nawet wydawała mi się lekko przeciągnięta. Również zbyt długie jest ponowne spotkanie z młodszą siostrą. Uważam, że dużo lepiej wybrzmiałby jego początkowy dobitny przekaz i zakończenie wątku na tym. Ogólnie ,,Hela" wypadłaby dużo lepiej jako krótszy metraż. W 40 minut udałoby się zmieścić to co najważniejsze. A tak to zostałem z irracjonalną bohaterką, której ciężko mi było kibicować przez te 80 minut, bo mimo wszystko za mało wiedziałem o niej. Zaś pewna tragedia ukazana na koniec, nie wybrzmiała dla mnie wystarczająco mocno. Co ostatecznie ciągnie film to świetna rola Marty Stalmierskiej, dla której to była pierwsza, tak duża rola.
Po seansie zostałem jeszcze na spotkaniu z Anną Kasperską, Lucasem Aimo i Martą Stalmierską. Najwięcej czasu poświęcono temu jak szybko trzeba było nakręcić film. Jest on mikrobudżetowy (kosztował 700 tysięcy złotych), a ze zdjęciami wyrobiono się w 17 dni. Mówiono o upale, kręceniu w więcej niż jednej lokacji w ciągu dnia, a także wybraniu kamery półprofesjonalnej ze względu na restrykcje budżetowe. Dodało to trochę ciekawego tła do filmu. Poza tym, reżyserka dzieliła się swoimi przygotowaniami w postaci rozmów z dziewczynami z zakładów poprawczych oraz wspomniała o matce, która pracuje w podobnym miejscu. Nieco czasu rozmawiano również o tworzeniu dobrego środowiska dla młodej aktorki w swojej pierwszej roli. A na koniec Anna Kasperska powiedziała, że jej następnym filmem będzie kostiumowy folk horror. Brzmi bardzo ciekawie, więc będę czekał.
Po seansie zostałem jeszcze na spotkaniu z Anną Kasperską, Lucasem Aimo i Martą Stalmierską. Najwięcej czasu poświęcono temu jak szybko trzeba było nakręcić film. Jest on mikrobudżetowy (kosztował 700 tysięcy złotych), a ze zdjęciami wyrobiono się w 17 dni. Mówiono o upale, kręceniu w więcej niż jednej lokacji w ciągu dnia, a także wybraniu kamery półprofesjonalnej ze względu na restrykcje budżetowe. Dodało to trochę ciekawego tła do filmu. Poza tym, reżyserka dzieliła się swoimi przygotowaniami w postaci rozmów z dziewczynami z zakładów poprawczych oraz wspomniała o matce, która pracuje w podobnym miejscu. Nieco czasu rozmawiano również o tworzeniu dobrego środowiska dla młodej aktorki w swojej pierwszej roli. A na koniec Anna Kasperska powiedziała, że jej następnym filmem będzie kostiumowy folk horror. Brzmi bardzo ciekawie, więc będę czekał.
,,Siedem zim w Teheranie"
Pomijając ,,Jeźdźca bez głowy", jak dotąd oglądałem same polskie filmy na festiwalu. Dlatego musiał w końcu przyjść moment na coś zagranicznego. I to jeszcze z festiwalu Berlinale! ,,Siedem zim w Teheranie" jest dokumentem, który wygrał tam Nagrodę Pokojową. Ma również na koncie Nagrodę Amnesty International z festiwalu Millenium Docs Against Gravity dla Najlepszego filmu o prawach człowieka. A opowiada on historię Reyhaneh Jabbari, młodej dziewczyny, która za obronienie się nożem przed próbą zgwałcenia, trafiła do więzienia i po paru spędzonych tam latach, została skazana na karę śmierci. To wstrząsająca historia. Dziwię się, że dopiero teraz o niej usłyszałem. Na szczęście film Steffi Niederzoll bardzo wyczerpująco podchodzi do tematu. Jedyne czego tak naprawdę mi brakowało to nieco szerszego omówienia społecznej aktywności matki. Natomiast od strony wizualnej, to mimo wszystko wciąż jest standardowy dokument z gadającymi głowami. Jednak był jeden unikalny pomysł. Reyhaneh Jabbari była projektantką wnętrz i z tego powodu, możemy w trakcie filmu parę razy zobaczyć mini makiety takich miejsc jak więzienie czy sala sądowa. Szkoda, że nie wykorzystano tego mocniej, ale wciąż był to dobry pomysł.
I to by podsumowało trzeci dzień festiwalu. Natomiast następny, również wypełniłem dwoma filmami.
I to by podsumowało trzeci dzień festiwalu. Natomiast następny, również wypełniłem dwoma filmami.
,,Wielki wóz"
Kolejny film z Berlinale. Do tego z większą nagrodą, bo Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię. Philippe Garrel w ,,Wielkim wozie" opowiada dość osobistą historię, w której obsadzona jest trójka jego dzieci. Grają one rodzeństwo, które razem z ojcem prowadzi teatr lalkowy. Motywem przewodnim jest kontynuowanie dziedzictwa rodziny. Garrel jednocześnie tworzy postać ojca-lalkarza na wzór własnego ojca jak i jako uosobienie siebie. I w tej konwencji, film działa bardzo dobrze. Niestety dużo gorzej jest kiedy ,,Wielki wóz" skupia się na innych tematach. Relacje między postaciami nie zadziałały dla mnie, bo czułem jakbym praktycznie nic o nich nie wiedział. Nie pomaga również nieco chaotyczny montaż. Przez to wszystko dostałem film, podczas którego moja ciekawość wracała tylko co jakiś czas.
Film Michała Chmielowskiego ominął mnie podczas kinowej premiery, więc postanowiłem go nadrobić na festiwalu. I nie żałuję tego, bo to porządne kino drogi. Przyznam, że wolałbym dowiedzieć się więcej o samej protagonistce, a początek oraz zakończenie trochę słabo kleją się ze sobą. Jednak ,,Roving Woman" stoi mimo wszystko spokojnym klimatem, a także ciekawymi rozmowami z innymi postaciami.
A na koniec czwartego dnia ruszyłem na spotkanie po seansie ,,Jeziora słonego" Katarzyny Rosłaniec. Niestety reżyserki, Doroty Kolak oraz Jacka Poniedziałka nie było. Jednak wciąż warto było skorzystać z okazji jaką było posłuchanie Katarzyny Butowtt opowiadającej o tej ,,przygodzie życia" jak to ujęła. Dzieliła się tym jak wyglądał dla niej powrót do filmu po latach. Katarzyna Rosłaniec była na planie bardzo wspierająca i zapewniała jej komfort. Natomiast Krzysztof Stelmaszyk był ciekaw opinii widowni o jego trudnej w odbiorze postaci. Samemu powiedział co nieco o tym jak go odbiera i jak wyglądał proces kreowania bohatera. Oprócz tego chwilę poświęcono niejednoznacznemu zakończeniu.
A na koniec czwartego dnia ruszyłem na spotkanie po seansie ,,Jeziora słonego" Katarzyny Rosłaniec. Niestety reżyserki, Doroty Kolak oraz Jacka Poniedziałka nie było. Jednak wciąż warto było skorzystać z okazji jaką było posłuchanie Katarzyny Butowtt opowiadającej o tej ,,przygodzie życia" jak to ujęła. Dzieliła się tym jak wyglądał dla niej powrót do filmu po latach. Katarzyna Rosłaniec była na planie bardzo wspierająca i zapewniała jej komfort. Natomiast Krzysztof Stelmaszyk był ciekaw opinii widowni o jego trudnej w odbiorze postaci. Samemu powiedział co nieco o tym jak go odbiera i jak wyglądał proces kreowania bohatera. Oprócz tego chwilę poświęcono niejednoznacznemu zakończeniu.
Niestety nie udało mi się później ruszyć tak jak chciałem na ,,Piątego 13-go" w kinie plenerowym. Piątek był deszczowy, więc obawiałem się ruszyć. Nie pomagało również zmęczenie. Szczególnie, że festiwalowe plany na weekend mam dość obszerne. Także na razie to tyle ode mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz