Czy ,,Transformers: Przebudzenie bestii" to kolejny udany film po ,,Bumblebee" i wstęp do czegoś lepszego dzięki nieobecności Michaela Baya?
Przyznam wprost, że nie jestem fanem Transformersów. Nigdy nie miałem styczności z marką. Nieważne czy byłyby to zabawki, seriale czy seria Michaela Baya. Jednak te 4,5 roku temu byłem zauroczony filmem ,,Bumblebee". Widząc otwierającą scenę, pomyślałem sobie, że takie Transformery mógłbym oglądać na dużym ekranie. Zaś mniejsza skala filmu oraz to odcięcie się od dotychczasowych 5 części, były czymś odświeżającym. Dlatego nieco czekałem na ,,Transformers: Przebudzenie bestii". Wciąż odcinało się ono od tamtych produkcji. I choć dużo większa skala od ,,Bumblebee" nieco mi uwierała, to przynajmniej mogła ona prowadzić do udanego blockbustera oferującego satysfakcjonującą akcję z Autobotami. Niestety coś poszło nie tak i ten wydawałoby się, świeży start dla serii, jest dużym regresem.
Niby piszę o produkcji, która stanowi nowy rozdział dla marki i ma w zasadzie przyciągnąć nowych ludzi, ale robi to w wyjątkowo słaby sposób. Nie powinno się zaczynać od tak wielkiego zagrożenia. ,,Transformers: Przebudzenie bestii" to film, którego ta ogromna skala zwyczajnie przerasta. Z jednej strony próbuje przedstawić nowe postacie oraz koncepty, a z drugiej, jeszcze chce zmieścić do tego historię o potężnym zagrożeniu. Oczywiście jest to niemożliwe w ciągu 2 godzin. Jednak twórcy spróbowali to zrobić. Dlatego musieli posłużyć się toną ekspozycji. Od samego początku jesteśmy zasypani wieloma informacjami. Postacie wręcz przychodzą tylko po to, żeby coś przedstawić i wyjaśnić. Cała mitologia świata, która ogólnie wydaje się interesująca, zostaje sprowadzona do bycia zalewem ekspozycji.
Niby piszę o produkcji, która stanowi nowy rozdział dla marki i ma w zasadzie przyciągnąć nowych ludzi, ale robi to w wyjątkowo słaby sposób. Nie powinno się zaczynać od tak wielkiego zagrożenia. ,,Transformers: Przebudzenie bestii" to film, którego ta ogromna skala zwyczajnie przerasta. Z jednej strony próbuje przedstawić nowe postacie oraz koncepty, a z drugiej, jeszcze chce zmieścić do tego historię o potężnym zagrożeniu. Oczywiście jest to niemożliwe w ciągu 2 godzin. Jednak twórcy spróbowali to zrobić. Dlatego musieli posłużyć się toną ekspozycji. Od samego początku jesteśmy zasypani wieloma informacjami. Postacie wręcz przychodzą tylko po to, żeby coś przedstawić i wyjaśnić. Cała mitologia świata, która ogólnie wydaje się interesująca, zostaje sprowadzona do bycia zalewem ekspozycji.
A jeżeli ktoś nie jest fanem marki jak ja, to może poczuć się tym przytłoczony. Nie trudno jest zagubić się w tym potoku. Natomiast na drugim planie mamy prościutką i pozbawioną jakiejkolwiek oryginalności historię. Pewnie nie byłaby ona tak wielkim problemem jeśli człowiek woli śledzić akcję, ale wciąż jest ona obciążona tą ekspozycją. Zaś sama w sobie, wygląda jak najbardziej standardowy zestaw fabularnych chwytów oraz motywów, których można by spodziewać się po blockbusterze. Przede wszystkim chodzi o gonienie za MacGuffinem. Poza tym są udawane poświęcenia, prostacka stawka dla ludzkiego bohatera jak chory członek rodziny czy także szczególnie znienawidzony przeze mnie element promienia w niebo jako finałowej walki.
Plus jest chociaż taki, że rola ludzi nie jest zbyt duża w filmie. Ten kto przyszedł zobaczyć Autoboty, Maximale i Terrorcony, dostanie przede wszystkim to czego chciał. Mamy jedynie dwójkę ludzkich postaci, które są... znośne. Jakiś typowy charakter mają, spróbowano nakreślić im przeszłość, a wpływ na historię też mają, choć czasem nieco wymuszony. Już tak jest z aktorskimi Transformerami, że gdyby tylko nimi wypełnić cały film, to pewnie byłby on nie do zwrócenia ze swoimi kosztami. Do tego w ten sposób oglądamy świat tych robotów poprzez oczy innych ludzi. Może dlatego jestem jakoś zadowolony, że Noah i Elena spełniają swoją robotę. Jednak czy zapamiętam tę dwójkę i będę chciał jakoś mocno ją oglądać w przyszłości? Niezbyt.
Za to dużo większy problem następuje w przypadku postaci Transformerów. To najważniejsi bohaterowie tej historii. Tymczasem części brakuje charakteru, bo mają mało czasu ekranowego. Inni zaś są pisano po prostu słabo. Taki Optimus Prime to zaskakująco nudna postać biorąc pod uwagę fakt, że jest liderem. Zostaje sprowadzony do obwiniania siebie lub ludzkości oraz do wykrzykiwania jakichś oklepanych frazesów. Towarzyszą mu Bumblebee oraz Arcee czyli postacie, które dostały zdecydowanie zbyt małą rolę w historii. Szczególnie tyczy się to tego pierwszego co jest niezwykle rozczarowujące dla kogoś kto tak lubił film z 2018 roku. Jedynie Mirage nieco wyróżnia się, bo dzieli specjalną relację z Noah. Natomiast o Maximalach nie da się praktycznie czegokolwiek powiedzieć. Optimus Primal to nudniejszy lider, Airazor ma głos Michelle Yeoh i to najciekawsza rzecz dotycząca niej, zaś w przypadku reszty, nie pamiętam już nawet ich imion. O Terrorconach nie będę się nawet wypowiadał.
Prostota historii nie była aż tak wielkim problemem. Na co ten scenariusz najbardziej cierpi to na ekspozycję oraz brak ciekawych postaci. Co ostatecznie staje się deską ratunku dla filmu to sceny akcji. Steven Caple Jr. pokazał swój talent już kiedyś przy ,,Creedzie II". I choć przy najnowszych Transformerach nie dokonał niczego wielkiego, to przynajmniej mogę nazwać go lepszym reżyserem od Michaela Baya, bo jego sceny akcji oraz zmieniające się aspect ratio przyprawiały o ból głowy. Przebudzenie bestii na szczęście ma czytelną akcję. Nie ma żadnego chaotycznego montażu, a CGI jest przez większość czasu dobre. Dzięki temu film stawał się trochę przyjemniejszy podczas każdej walki. Źle jest dopiero na sam koniec kiedy odpala się wspomniany przeze mnie promień w niebo. Choć akcja dalej pozostaje czytelna, to mimo wszystko ciężko jest czerpać przyjemność z szarego finału, który wygląda jakby lokację ukradł z 3 aktu ,,Avengers: koniec gry".
I takim właśnie filmem jest ,,Transformers: Przebudzenie bestii". Pozbawionym jakiejkolwiek oryginalności, męczącym swoją ekspozycją, a do tego jako wstęp do czegoś więcej, podejmującym wiele złych decyzji. Szkoda, że po tak udanym ,,Bumblebee" trzeba było z powrotem wrócić do większej skali. Do tego osadzenie w latach 90. nie ma tutaj takiego wydźwięku jak lata 80. z filmu z 2018 roku. Jedyny sposób (i to sztuczny) w jaki film będzie przywoływał swoje czasy, to poprzez wciskanie w usta postaci nazw produkcji z tamtych lat. Choć co przede wszystkim jest im wpychane to ekspozycja. Także scenariuszowo to naprawdę słaby film. Reżyserko dość nijaki. A czy da się na nim dobrze bawić? Raczej za rzadko, żeby uznać seans za jakkolwiek udany. Film mógł pójść bardziej w kicz, który czasem da się odczuć z dialogów, ale ostatecznie wciąż traktuje siebie dość poważnie. Boję się, że ,,Transformers: Przebudzenie bestii" to film dla nikogo i kto wie czy razem ze swoją tragiczną ostatnią sceną, nie skończy jako wstęp do czegoś co nie nadejdzie. Ale o tym przekonamy się dopiero kiedyś.
Ocena: 4/10
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz