sobota, 22 kwietnia 2023

,,Suzume no Tojimari" / ,,Suzume" - recenzja

 

Shinkai w standardowym wydaniu czy może w końcu nieco odświeżająco? Niestety to pierwsza opcja jest tą prawdziwą.


Trochę ludzi może kojarzyć, że jestem znany z tego jak nie cierpię twórczości Makoto Shinkaia. Nieważne na jakim etapie nie był, to zawsze irytował mnie narracją z offu, a także wieloma tropami, których nadużywał. Zaczęło się od wczesnych dzieł trącących melancholią, a skończyło się na przeciętnych mainstreamowych produkcjach. Taką jest również jego najnowszy film czyli ,,Suzume". Próba dotarcia do szerokiego grona widzów z ciężkim tematem przewodnim jakim są naturalne kataklizmy. Mając coś tak poważnego w centrum historii jak trzęsienie i tsunami z Tōhoku z 2011 roku, pozostawało mi tylko zastanawiać się co z tym zrobi. Czy odsunie na bok ckliwy romans, który stale powtarza? Czy nie będzie ponownie przekładał strony wizualnej ponad sensowność scenariusza? I jak wiele jego znanych chwytów powtórzy tym razem?


Ku mojemu małemu zaskoczeniu, ,,Suzume" rozpoczyna się dość solidnie. Mamy enigmatyczny początek, ale nie zawiera on narracji z offu. Powiem więcej, nigdy nie jest ona specjalnie obecna. To pierwszy taki przypadek dla reżysera w kontekście długich metraży od 2011 roku. Jest to zmiana, którą doceniam, ale niestety wciąż miała ona pewien skutek uboczny. W zamian za jej nieobecność, mamy protagonistkę, która będzie bardzo dosłownie mówiła co się dzieje i jak się czuje. Shinkai jak to on, nie umie przekazać emocji po prostu je pokazując. Będzie musiał wprost powiedzieć jakie one są. Nie pomoże to również w finale. Jednak pomijając ten odtrącający element, to początek nieźle przedstawia samą mitologię związaną z drzwiami. Trochę za pomocą ekspozycji, ale takiej, która mnie nie męczyła. Gorzej, że przez szybkie rozpoczęcie, nie ma czasu, aby zarysować same postacie.

Tytułowa Suzume pomimo tego, że przechodzi pewną drogę, nigdy nie była dla mnie ciekawa. Niemal całkowicie definiuje ją strata matki. Oprócz tego pozostaje w niej co najwyżej ciągłe zdziwienie i krzyczenie. Dla Shinkaia to dopiero druga pełnoprawna protagonistka, ale i tak smuci mnie, że jest ona tą kolejną słabo napisaną. Zabrakło również chemii z postacią Souty. Reżyser nie chciał tym razem zbytnio skupić się na romansie, ale niestety trzeci akt jest prawie w całości oparty na tej relacji. A przez to, że ona nie działa, to i cała kulminacja wypada słabo. Ta dwójka jest stale w podróży, część ich interakcji bywa w porządku, ale nigdy nie poczułem wagi słów, które wypowiadają w zakończeniu, bo nie widziałem ich przełożenia w samej relacji. Trochę tak jest kiedy twórcy próbują mnie przekonać ile znający siebie parę dni ludzie znaczą dla siebie.


Również brakuje ciekawych postaci na dalszym planie. Szczególnie, że ,,Suzume" to kino drogi opowiadające o ludzkich tragediach związanych z kataklizmami. To przejawia się w drugim akcie, którego powtarzalna formuła prędko zaczęła mnie nudzić. Do czasu Tokio film stale powtarza ten sam schemat. Za pierwszym razem jest on w porządku, ale za każdym kolejnym już nie. Chociażby dlatego, bo osoby, które spotyka główny duet, są jednorazowymi pomagierami bez ciekawego charakteru czy rozbudowanej przeszłości. Niby są powiązani z miejscami, które bohaterowie odwiedzają, ale nie dzielą się żadnymi interesującymi historiami. Ogranicza się to wręcz do tego, że dziewczyna dziękuje Suzume za to, iż przypomniała jej o tej szkole, do której kiedyś chodziła. Jest to dość kuriozalne skoro emocjonalna siła produkcji miała tkwić w opowiadaniu o skutkach kataklizmów, z którymi ludzie dalej się mierzą.

To próbuje być jakoś ratowane przez osobisty dramat protagonistki. Oprócz relacji z Soutą, to właśnie na tej tragedii opiera się przeciągnięty trzeci akt. Taki, który mógłbym nawet nazwać niepotrzebnym. Osobiście wolałbym zobaczyć nietuzinkowe dla Shinkaia zakończenie w Tokio. Ale mamy co innego. Coś dużo bardziej typowego dla reżysera. Historia niczym w ,,5 centymetrach na sekundę" kończy się motywem pogodzenia z przeszłością. Jednak niczym tam, tutaj nie wydawało mi się to jakoś szczególnie satysfakcjonujące. Pomimo zapowiadania od początku, motyw wraca na tyle późno, że nic nie poczułem. Musi on nadal zrobić miejsce dla drugiego wątku, więc zostaje zepchnięty na sam koniec. Do tego sam element mitologii średnio się tu mieści przez co wiele kwestii pozostaje niewyjaśnione. Można argumentować, że pewnych rzeczy nie trzeba rozumieć (z czym zgodzę się), ale wspomnę krótko postać Ministra, który jest po prostu jedną wielką niewiadomą aż do końca. Przez takie elementy spójność i sens historii zwyczajnie zanikają.


Dlatego nawet jeśli ,,Suzume" ogląda się całkiem nieźle, bo są tu dobre pomysły, niezły humor, a strona wizualna jak zawsze u Shinkaia lśni, to im dłużej myślałem o scenariuszu, tym cały film zaczynał wyglądać gorzej w moich oczach. Wszystko sypie się w trzecim akcie. Zaś reżyser niczym w jego poprzednim dziele, ,,Tenki no Ko", nie zdołał w pełni wykorzystać poważnego tematu związanego z kataklizmami. Znajdziecie tu praktycznie pełny zestaw tropów, które były obecne w jego twórczości. Nawet pociągów jest więcej niż zwykle. Szkoda tylko, że wciąż nie mogę oczekiwać od niego oryginalności. ,,Suzume" to ckliwy romans silący się na wzruszenie widza bez jakiejkolwiek subtelności. Strona wizualna nadal jest ważniejsza od scenariusza. Były pewne próby, żeby zrobić coś nieco innego, bo przez sporo czasu romans faktycznie jest zepchnięty na bok. Choćby poprzez uczynienie z bohatera krzesełka dziecięcego (co bywa źródłem paru udanych żartów). Jednak widać, że Shinkai nie mógł zrobić tego co rzeczywiście chciał, a żalił się o tym w wywiadzie. Takie są skutki przejścia do mainstreamu. Kto wie, może jakimś cudem powrót do tego co robił kiedyś mógłby być czymś dobrym. Choć nadal nie spodziewałbym się udanego filmu.

Ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz