Pierwszego ,,Shazama!" wciąż wspominam jako sympatyczną i kameralną produkcję DC. Dlatego jest mi szkoda, że drugi film rezygnuje z praktycznie wszystkiego co tamten film dobrze robił.
Od czasu recenzji ,,Black Adama", sytuacja w DC wcale nie stała się bardziej klarowna. Choć James Gunn i Peter Safran ujawnili plany na uniwersum, to wciąż mierzy się ono z dawnymi pozostałościami. Jedną z nich jest ,,Shazam! Gniew bogów" czyli kontynuacja dość udanej produkcji z 2019 roku. Była ona przyjemnym origin story z masą serca włożoną w jej stworzenie. Czarowała swoim świątecznym klimatem oraz małą skalą. Niestety Gniew bogów od początku reklamował się jako większa produkcja z potężniejszym zagrożeniem. Lecz wciąż liczyłem na to, że w tej całej rozwałce znajdzie się czas na postacie. Nieco zżyłem się z rodziną z jedynki i widziałem potencjał, aby ją rozwinąć. Niestety Henry Gayden oraz Chris Morgan woleli skupić się na zupełnie innych rzeczach.
Tylko początek filmu jest w pełni poświęcony Billy'emu i jego rodzinie. Zostaje nam wyłożone to jakie problemy ich trapią oraz jak radzą sobie jako drużyna. Można wtedy zobaczyć sporo uroczych interakcji pomiędzy postaciami. Są również potencjalnie interesujące motywy. Jednak prędko po tym historia zapomina o nich. Córki Atlasa oczekują od Billy'ego i reszty ich mocy, a także szukają macguffina w postaci złotego jabłka. To potężniejsze czarne charaktery, które nadają fabule większej skali. Może nie byłoby to jeszcze znaczącym problemem gdyby boginie zostały dobrze napisane, ale jest odwrotnie. Nie mają ciekawego charakteru, relacje pomiędzy nimi nie działają, a do tego historia na pewnym etapie serwuje zwrot akcji, który sprawia, że ich działania są bezsensowne. Przykro jest widzieć tak utalentowane aktorki jak Mirren, Liu czy Zagler w rolach tak nudnych postaci.
Tylko początek filmu jest w pełni poświęcony Billy'emu i jego rodzinie. Zostaje nam wyłożone to jakie problemy ich trapią oraz jak radzą sobie jako drużyna. Można wtedy zobaczyć sporo uroczych interakcji pomiędzy postaciami. Są również potencjalnie interesujące motywy. Jednak prędko po tym historia zapomina o nich. Córki Atlasa oczekują od Billy'ego i reszty ich mocy, a także szukają macguffina w postaci złotego jabłka. To potężniejsze czarne charaktery, które nadają fabule większej skali. Może nie byłoby to jeszcze znaczącym problemem gdyby boginie zostały dobrze napisane, ale jest odwrotnie. Nie mają ciekawego charakteru, relacje pomiędzy nimi nie działają, a do tego historia na pewnym etapie serwuje zwrot akcji, który sprawia, że ich działania są bezsensowne. Przykro jest widzieć tak utalentowane aktorki jak Mirren, Liu czy Zagler w rolach tak nudnych postaci.
Gdyby chociaż były nieźle napisane, to film oglądałoby się z większym zaangażowaniem. Niestety ten jest równie nudny co one same. A to dlatego, bo stosunkowo szybko skupia się on wyłącznie na akcji. Nie pomaga nawet oglądanie rodziny razem w starciach. O motywach rozpoczętych na początku, Gniew bogów prędko zapomina. Dopiero w finale próbuje do nich wrócić, ale bardzo leniwie. Większość filmu to nużąca oraz brzydka akcja. David F. Sandberg zupełnie nie wykazuje się jako reżyser tym razem. Każdej rozwałce towarzyszy sztuczność green screena oraz pozbawione ciekawych pomysłów zdjęcia. Pierwszy film nie był może pod tym kątem świetnie wyglądający, ale reżyser spełnił tam swoją robotę. Tamta część dzięki mniejszej skali wyglądała w porządku. Tymczasem w dwójce wszystko jest tak typowe jak przystało na superbohaterski blockbuster, że nie zabrakło nawet ciemnego finału czy promienia w niebo na parę sekund.
I choć akcja nie jest aż tak ciągła jak ostatnio w ,,Black Adamie" to towarzyszące jej przerywniki wcale nie są dobre. Szczególnie przez to jak pretekstowa okazuje się być cała ta fabuła. Tak rzeczywiście to wystarczyłoby jej pod 30 minut metrażu. Tymczasem film trwa 130 minut. Ciągnie się on niemiłosiernie w trzecim akcie kiedy ma już wyłącznie jedną scenę akcji za drugą. Z jednej strony rozumiem, że Shazam to potężna postać, która w komiksach miała historie o większej skali, ale ja jeszcze tego nie potrzebuję. Billy na tym etapie wciąż nie jest w pełni dojrzały. Tak samo reszta rodziny. Co było potrzebne to rozwinięcie ich. Tymczasem po drugiej części nie różnią się oni specjalnie mocno. Za to u kogo widać duże różnice to u Ashera Angela i Zachary'ego Levi'a. Grają tą samą postać, ale tym razem nie odczułem tego. Praktycznie odniosłem wrażenie jakby Billy oraz Shazam byli zupełnie innymi bohaterami. Asher gra stosunkowo poważnego, prawie 18-letniego chłopaka. Nieco wydoroślał. Tymczasem Zachary wygląda jakby rozwojem zatrzymał się w wieku 14 lat. Ciągle rzuca głupimi żartami oraz zachowuje się jak dziecko przez co tylko mnie irytował. Boli również to jak to on przez znacząco większą część filmu jest na ekranie w przeciwieństwie do Ashera.
Przykro jest mi widzieć jak dla jednej z nielicznych, dobrych produkcji DCEU, przygotowano kontynuację, która zepsuła tak wiele jej pozytywnych aspektów. Nagle znienawidziłem głównego bohatera. Nie mogłem już spędzać więcej czasu na pociesznych przygodach tej sympatycznej rodziny. Musiałem oglądać festiwal męczącej akcji, której takiego nagromadzenia czym prędzej spodziewałbym się po MCU. I zobaczyłem jak David F. Sandberg zmusza się do kręcenia produkcji, która zupełnie nie pasuje do jego dotychczasowej twórczości. Zaś na sam koniec zdołałem nawet wkurzyć się scenami po napisach co u mnie jest dość rzadkie. Jednak czy to wszystko sprawia, że ,,Shazam! Gniew bogów" to tragiczny film? Mimo wszystko nie. Jak najbardziej nie jest dobry, ale bardziej określiłbym go mianem nudnego. Na pewno nie zamierzam do niego wracać. Lecz w przyszłości będę go po prostu wspominał jako słabe doświadczenie, które nie pozostawiło niczego ciekawego po sobie. I tylko okazjonalnie, miało niezłe pomysły.
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz