Dla jednych to może być film, który przesadza ze swoim metrażem i skalą. Jednak dla mnie, był idealnym balansem tego co potrzebne w serii i tego co najbardziej w niej lubię.
Aż ciężko uwierzyć z jakiego poziomu ta kwadrologia zaczęła, a w jakim skończyła. Jeszcze przed premierą, nikt nie obstawiał sukcesu po pierwszym ,,Johnie Wicku". Każdy spodziewał się, że Keanu Reeves zagrał w przeciętnym kinie akcji niczym Liam Neeson. Sam film zresztą mógł nie wyjść nawet w kinach. Tymczasem od jego premiery, nastąpiła zmiana w gatunku. I to nie tylko dzięki pojawieniu się Chada Stahelskiego oraz Davida Leitcha. Zaś teraz, do kin wchodzi czwarta odsłona, która jest swego rodzaju domknięciem serii. Ja sam zastanawiałem się czy po tym co zaoferowała trylogia, jest jeszcze sens to pociągnąć? Okazuje się, że było warto.
Jednak skąd te moje obawy? Cóż, nieważne jak bardzo serii nie lubię, to nie nazwałbym jej szczególnie spójną. Choćby w aspekcie budowania świata przedstawionego. Pierwsza część była prostą historią i w tym tkwi jej siła (to moja najbardziej ulubiona odsłona). Dwójka służyła przede wszystkim jako wstęp pod podbicie skali w trójce czyli filmie, który był już moim zdaniem lekko za duży. Choć akcja w trylogii stale prezentowała się świetnie, to fabuły były często pretekstowe, a czasem nawet ciągnęły się. Dlatego spodziewałem się podobnego kierunku przy najnowszej części. Szczególnie, że znowu zwiększa ona skalę wydarzeń. Jednak tu duet scenopisarski Hatten i Finch (tym razem bez Dereka Kolstada) zaskoczył mnie. ,,John Wick 4" ma najlepszy balans czystej, nieskrępowanej akcji oraz historii, która nie przeszkadzałaby za mocno w zaangażowaniu się w film.
Jednak skąd te moje obawy? Cóż, nieważne jak bardzo serii nie lubię, to nie nazwałbym jej szczególnie spójną. Choćby w aspekcie budowania świata przedstawionego. Pierwsza część była prostą historią i w tym tkwi jej siła (to moja najbardziej ulubiona odsłona). Dwójka służyła przede wszystkim jako wstęp pod podbicie skali w trójce czyli filmie, który był już moim zdaniem lekko za duży. Choć akcja w trylogii stale prezentowała się świetnie, to fabuły były często pretekstowe, a czasem nawet ciągnęły się. Dlatego spodziewałem się podobnego kierunku przy najnowszej części. Szczególnie, że znowu zwiększa ona skalę wydarzeń. Jednak tu duet scenopisarski Hatten i Finch (tym razem bez Dereka Kolstada) zaskoczył mnie. ,,John Wick 4" ma najlepszy balans czystej, nieskrępowanej akcji oraz historii, która nie przeszkadzałaby za mocno w zaangażowaniu się w film.
Oczywiście fabuła jest znowu dość umowna. Głównie początek poświęca chwilę czasu, żeby z powrotem wprowadzić widza w świat i wyjaśnić jakie skutki miał finał poprzedniej części. Lecz już tutaj zaskoczyłem się jak jeden wątek, który mi przeszkadzał w trójce, tutaj został błyskawicznie odhaczony. Poza tym, zostają także wprowadzone pewne nowe postacie, a zawierająca ich podbudowa pod sekwencję w Osace, trzyma w napięciu. Zaś kiedy już film przechodzi do akcji, to zaczyna się prawdziwa zabawa. Od tego momentu historia jest już głównie pretekstem, żeby protagonista mógł trafiać do kolejnych dużych lokacji, w których będzie rozprawiał się z niezliczonymi falami wrogów. ,,Johna Wicka 4" można by wręcz nazwać adaptacją gry. Akcja przeplatana jest przerywnikami fabularnymi, które popychają tą prostą historię do przodu. Zaś reszta to długie poziomy podbijające coraz bardziej poziom trudności. Tak to wyglądało dla mnie. Szczególnie kiedy jedna sekwencja wyraźnie przypominała ,,Hotline Miami". Poza tym tytułem miałem też drobne skojarzenia z ,,Midnight Fight Express".
Ogólnie balans fabuły i akcji wypada tu dużo lepiej niż w drugiej oraz trzeciej części. Tam drugie akty były dość przeciągnięte i czekało się w środku na te ciekawsze sceny. Tymczasem czwarta część ma strukturę, która nie pozwalała mi na znużenie. Momenty postoju nie są za długie, a do tego wypadają po prostu dobrze. Choćby dlatego, bo polubiłem część nowych postaci. Szczególnie na docenienie zasługuje Caine grany przez świetnego Donny'ego Yena. Jest ciekawy pomysł na tą postać, dzięki któremu sceny akcji nabrały dodatkowej kreatywności. Poza tym jego przekomarzanie z Wickiem jest zabawne. Zaś postacie z Osaki jak Shimazu i Akira pomimo krótkiej obecności, też wypadają świetnie w scenach akcji. Hiroyuki Sanada razem z Riną Sawayama zaliczyli udane występy. Również dobrze wypadł Bill Skarsgard jako Markiz, bo nawet jeśli to prosty złoczyńca, to sama charyzma aktora sprawia, że jest on znacznie ciekawszy do oglądania od dotychczasowych czarnych charakterów w serii. Jest nawet trochę niedoceniany jak dotąd Scott Adkins, który kradnie show pojawiając się tylko w jednej sekwencji jako Killa. Niestety już nie mogę pochwalić Trackera, którego uważam za dość zbędną postać służącą niekiedy wręcz za deus ex machinę. A szkoda, bo Shamier Anderson zagrał dobrze. Natomiast zaskoczeniem nie będzie jeśli powiem, że Reeves, McShane, Fishburne oraz Reddick dalej są świetni w swoich rolach. Bez tej czwórki seria nie byłaby tak dobra.
Tak samo nie byłaby ona tak wspaniała gdyby nie sceny akcji. Każda odsłona podbijała ich poziom i teraz najprawdopodobniej osiągnęła szczyt. Chad Stahelski pokazuje jak to się powinno robić. Nieważne czy postacie walczą po ciemku, w zamkniętych przestrzeniach, z migocącymi światłami czy w tłumie, każda sekwencja akcji jest mistrzowsko zrealizowana. Są one kreatywne dzięki doborowi lokacji czy nowego typu oręża i amunicji, a także ze względu na talent reżysera oraz operatora. Jak zawsze ciężar ciosów jest odczuwalny, zaś akcja czytelna, ale tym razem strona wizualna wchodzi na wyższy poziom dzięki pięknie dobranym kolorom oraz wielu wspaniałym kadrom. ,,Johna Wicka 4" oglądałem praktycznie stale z uśmiechem na twarzy. Każda walka to czysta satysfakcja. Dodatkowo jako ktoś kto szczególnie uwielbia jedynkę, byłem wniebowzięty widząc sekwencję, która powtórzyła scenę z klubu. Ogólnie nie dziwię się pewnym porównaniom zestawiającym produkcję Chada Stahelskiego z ,,Mad Max: Na drodze gniewu". To dwa wspaniale zrealizowane filmy akcji, które wcale nie tracą na prostocie, a w scenach walk sprawiają masę przyjemności.
I tak jak o najnowszej odsłonie cyklu mogę wypowiadać się bardzo pozytywnie, bo to ostatecznie będzie jeden z najlepszych tegorocznych seansów dla mnie, to mimo wszystko nie obyło się bez drobnych problemów. O postaci Trackera już wspomniałem. Jednak jest coś jeszcze. To film, który ładnie domyka różne wątki, a zakończenie w zasadzie było dla mnie satysfakcjonujące. Jednakże nie zmieniło to tego, że jak przystało na lekko niespójną serię, nie powrócili wszyscy, którzy powinny byli być obecni. Jest to nawet lekko ironiczne biorąc pod uwagę jaki nacisk jest położony tym razem na słowie ,,przyjaciel". Poprzednie produkcje przedstawiły różnych bohaterów, ale okazali się oni jednorazową pomocą dla głównego bohatera. A nawet jakby zignorować pozytywne postacie, to nie wraca przecież Sędzia z trójki, która grała ważną rolę ostatnio. Rozczarowany jestem także ostatecznym ukazaniem Najwyższej Rady, bo uważam, że można było powiedzieć o niej więcej. Oczywiście to nie jest tak, że żegnamy się z tym światem. Już teraz potwierdzone mamy przynajmniej dwa spin-offy. Zaś sama czwarta część nawet w scenie po napisach pozostawia pewną drobną furtkę na przyszłość. Miejsce do rozwinięcia tego świata dalej jest. I póki poziom realizacji utrzyma się, to chyba nie będziemy mieli na co narzekać. Jednak najważniejsze jest to, że udało się zakończyć tę kwadrologię naprawdę udanym filmem. Nie idealnym, ale niezwykle przyjemnym. Takim, który zdecydowanie warto zobaczyć w kinie.
Ocena: 8/10
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz