sobota, 11 lutego 2023

,,Skinamarink" - recenzja

 

To jedno z tych doświadczeń, które z pewnością można nazwać unikalnymi, ale niestety łatwo może się ono również zmienić w coś męczącego.


O ,,Skinamarink" usłyszałem dość przypadkiem, bo gdzieś dopiero przy okazji wieści o dystrybucji w Polsce. Zaskakująco ograniczonej jak na coś co okazało się być pewnego rodzaju hitem. Takim na miarę ,,Blair Witch Project" oraz ,,Paranormal Activity". Kosztujący 15 tysięcy dolarów debiut fabularny Kyle'a Edwarda Balla zyskał na popularności po wycieknięciu do internetu. Pojawiało się dużo opinii, które ogromnie go zachwalały. Do tego tak jak w przypadku tamtych dwóch filmów, mowa tu o minimalistycznym, tanim dziele. Skojarzenia nasuwają się same, ale czy był w ogóle powód, żeby tylu ludzi zaczęło się interesować ,,Skinamarink"? Moja odpowiedź jest dwuznaczna.

Na pewno mogę przyznać, że jego forma jest kreatywna. Ciągnące się ujęcia, mała ilość dialogów, a także sporo ciszy oraz grania na pojedynczych dźwiękach. Ball miał całkiem unikalny pomysł na swój debiut. Umie on ciekawie sportretować tak ograniczoną przestrzeń. Sam scenariusz jest bardzo prosty, ale można wyciągnąć z niego ciekawe rzeczy, bo dla mnie, ,,Skinamarink" to interesujące ujęcie tematu przemocy domowej. W tym wypadku koszmarem dzieci jest nie tylko to co kryje się pod łóżkiem lub w ciemności. Chodzi także o to jak znajome miejsce potrafi przybrać znacznie bardziej złowrogi i nieznajomy kształt.


I to budowanie przestrzeni działa bardzo dobrze. Operator Jamie McRae umiejętnie porusza się po tak małym miejscu i jest sporo ładnych, zapadających w pamięć ujęć. W takich momentach ,,Skinamarink" potrafi zainteresować człowieka, a nawet go nieco przestraszyć. Chociażby kiedy do gry dźwiękiem dochodzi zniekształcony głos mówiący niepokojące rzeczy. Także po części rozumiem skąd biorą się pochwalne opinie dla fabularnego debiutu Balla. Niestety te pozytywne odczucia, które jak dotąd opisałem, były u mnie dość rzadkimi momentami przez te 100 minut. A bierze się to z tego, że po 20 minutach kompletnie straciłem zainteresowanie filmem.


Jego forma prędko stała się dla mnie irytująca. Nie miałem już ochoty, żeby spędzać czas na oglądaniu przydługich scen. Na ciemny sufit mogę popatrzeć w domu. Dlatego nawet jeśli rozumiem skąd bierze się taka forma, to zdecydowanie nie pochwalam jej. ,,Skinamarink" to męczące doświadczenie. Takie, którego prędko nie chciałem być członkiem. Odnosiłem wrażenie, że gdybym zrobił w kinie drzemkę, to pewnie niewiele bym stracił. Jednak uwaga widza będzie podtrzymywana. Czym? Nagłymi, głośnymi dźwiękami co dłuższy czas. Tak, nawet tutaj jumpscare'y są obecne. I irytowały mnie dużo bardziej niż zwykle. Bardzo leniwe, a także gorsze dla uszu ze względu na spory kontrast pomiędzy nimi, a ogólną głośnością filmu. Poza tym, jeśli akurat atmosfera nie jest budowana niepokojącymi dźwiękami, to będzie ona kreowana przez... pojawiający się i znikający sedes. Zaś filtr nałożony na całość, jest obusiecznym mieczem. Do pewnych scen nadaje się idealnie nadając im dodatkowo strasznego widoku, a w innych tylko irytuje, bo wygląda brzydko.

I takim wzbudzającym mieszane uczucia we mnie filmem jest ,,Skinamarink". Choć nie nazwałbym fabularnego debiutu Kyle'a Edwarda Balla okropnym, to sam seans będę wspominał bardzo nieprzyjemnie. Ciągnął się w nieskończoność, a moje uszy błagały tylko, żeby wytrzymały kolejny, przychodzący znikąd jumpscare. Smuci mnie to, bo w historii widzę coś ciekawego, a pewne sceny pozostaną mi jeszcze długo w pamięci, ale... Prawda jest taka, że nigdy w życiu nie zamierzam wracać do ,,Skinamarink". Gdyby to był krótszy metraż, to pewnie udałoby się ładnie skondensować te aspekty, które wypadły dobrze. Jednakże w połączeniu z tymi słabymi i dodatkowo rozciągnięte nienaturalnie do 100 minut, nie wystarczają na eksperyment, który mógłbym usprawiedliwić.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz