Nikt nie potrzebował tej kontynuacji. A skoro już powstała, to mogła chociaż nazywać się ,,Miłość do sześcianu"...
Dwa lata temu, w swojej recenzji ,,Miłości do kwadratu" żaliłem się, że Netflix postanowił odbić od oryginalnych polskich produkcji na rzecz typowej komedii romantycznej z białym plakatem i Karolakiem. Od tamtego momentu platforma streamingowa zaczęła zlecać zdecydowanie więcej rodzimych produkcji. W tym tych słabych oraz typowych. Sam reżyser ,,Miłości do kwadratu", Filip Zylber, stworzył w 2021 roku ,,Paradę serc". W tej recenzji, mogę żalić się na coś innego. Otóż z wielu polskich filmów bardziej zasługujących na kontynuację, to ,,Miłość do kwadratu" doczekała się jej. Nikt o to nie prosił, a i sam Netflix jak to w jego zwyczaju, poprzedził premierę niemalże nieistniejącą promocją. To nie mogło skończyć się dobrze.
Cóż, przynajmniej w tej stercie pełnej problemów jaką jest ,,Miłość do kwadratu jeszcze raz", mogę docenić jedno. Tym razem nie postanowiono oprzeć fabuły o idiotyczny koncept. Podwójna tożsamość z poprzedniego filmu była kuriozalna. W drugiej części postawiono na odwrócenie ról w naszej głównej parze. Stefan traci swoją pracę i zostaje kompletnie odrzucony przez świat show businessu. Dlaczego? Nie warto zastanawiać się, bo nie znalazłem zrozumiałego powodu ku temu. Jednakże teraz próbuje przystosować się do nowego życia. Natomiast Monika jest rozpoznawana gdziekolwiek tylko może dzięki pracy modelki, a teraz chce w pełni skupić się na posadzie nauczycielki. Lecz zmieni ona zdanie po byciu szantażowaną widokiem smutnych dzieci z marzeniami przez nową postać, Rafała, którego gra Mikołaj Roznerski.
Cóż, przynajmniej w tej stercie pełnej problemów jaką jest ,,Miłość do kwadratu jeszcze raz", mogę docenić jedno. Tym razem nie postanowiono oprzeć fabuły o idiotyczny koncept. Podwójna tożsamość z poprzedniego filmu była kuriozalna. W drugiej części postawiono na odwrócenie ról w naszej głównej parze. Stefan traci swoją pracę i zostaje kompletnie odrzucony przez świat show businessu. Dlaczego? Nie warto zastanawiać się, bo nie znalazłem zrozumiałego powodu ku temu. Jednakże teraz próbuje przystosować się do nowego życia. Natomiast Monika jest rozpoznawana gdziekolwiek tylko może dzięki pracy modelki, a teraz chce w pełni skupić się na posadzie nauczycielki. Lecz zmieni ona zdanie po byciu szantażowaną widokiem smutnych dzieci z marzeniami przez nową postać, Rafała, którego gra Mikołaj Roznerski.
Już w paru miejscach dorzuciłem komentarz, który wyraźnie sugeruje, że to nie jest dobra fabuła. A wcale nie musiało tak być. Zmiana dynamiki w głównej relacji mogła uczynić postacie ciekawszymi. Niestety ten koncept zostaje wykorzystany w słaby sposób. Przede wszystkim Monika i Stefan dalej są nudni. Nigdy nie poczułem między nimi chemii mimo, że na tym etapie są już pełnoprawną parą. Zaś nowe sytuacje życiowe, w których znaleźli się, nie pokazują ich od jakiejś ciekawszej strony. Co natomiast robią to prowadzą do prostego, przewidywalnego i niepotrzebnego konfliktu. Można by go łatwo rozwiązać rozmową, ale to polska komedia romantyczna, a w nich postacie nie umieją ze sobą gadać. Dlatego też scenariusz ,,Miłości do kwadratu jeszcze raz" jest ogromnie przewidywalny. Nie ma w nim krzty oryginalności i ,,ratuje" go tylko bycie opartym o lepszy koncept niż ten z pierwszej części.
Jednak główny wątek to nie wszystko. W ostatnim filmie mogliśmy śledzić losy ojca Moniki, który był szantażowany, a także czekać razem z bratem Stefana i jego córką na powrót matki. Pierwsza kwestia była akurat zakończona, ale co z drugą, która miała otwartą klamrę? Cóż, nie przejmujcie się. Szczególnie jeśli o niej zapomnieliście, bo twórcom również umknęło to. Postacie Szymona i Anii ogólnie pojawiają się bardzo rzadko w drugiej części. Natomiast ojciec Moniki dostał nowy wątek. Jest on minimalnie lepszy od tego o szantażu, ale też okazuje się być kompletnie zbędny. Otóż, spotyka Aleksandrę, kobietę, którą pamięta z kiedyś. Czy my ją znamy? Nie. Jest nową postacią. Ale nagle ich romantyczna relacja ma znaczenie i prowadzi do jakiegoś końca. Jak już możecie podejrzewać, to po prostu zapychacz.
Fabuła ogólnie jest słaba, ale nie jakoś porażająco jak ostatnim razem. I wszystko to mogłoby prowadzić do kolejnej bezpiecznej, typowej produkcji z nierealnym światem, ale istnieje trzeci akt. Jest on takim na kumulowaniem problemów, że ostatecznie sprowadza drugi film na poziom pierwszego. Są tropy, których używano wielokrotnie, a nawet zakończenie tak leniwe, że brakuje w nim dokończenia wątków. ,,Miłość do kwadratu jeszcze raz" w pewnym momencie po prostu kończy się. Da się domyśleć reszty historii, ale nie zmienia to tego, że tworzenie tak byle jakiej konkluzji to bardzo słabe zagranie. Jednakże doceniam za uwzględnienie Tomasza Karolaka śpiewającego ,,Chciałbym być sobą".
Takim filmem jest ,,Miłość do kwadratu jeszcze raz". To zbędna kontynuacja, która nie zdołała nawet wykorzystać swojego nienajgorszego konceptu. Niby popełnia inne problemy niż pierwsza część, ale w obu można zauważyć tą samą nijaką reżyserię Filipa Zylbera, odrealniony świat, a także przetarte tropy. Człowiekowi pozostaje co najwyżej docenianie takich drobnych rzeczy jak cytaty pokroju ,,Można się zabić" albo pierwsza rola Mai Hirsch w pełnometrażowym filmie od czasu ,,DJ" z 2018 roku. I jeszcze obecność Mikołaja Roznerskiego w kontynuacji. Z czego raz nawet wspólnie w jednej scenie z Tomaszem Karolakiem. Gdyby tylko jeszcze same te dwie produkcje były równie potężnym połączeniem co ta dwójka aktorów.
Ocena: 2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz