piątek, 17 lutego 2023

,,Ant-Man and the Wasp: Quantumania" / ,,Ant-Man i Osa: Kwantomania" - recenzja

 

Przy takim rozpoczęciu 5 fazy, pozostaje jedynie obawiać się tego co jeszcze uniwersum Marvela będzie miało do zaoferowania w przyszłości.


Każde kolejne filmy oraz seriale Marvela z ostatnich lat to na kumulowanie problemów, które zaczynają trapić to uniwersum. Wystarczy wymienić chociażby skupienie na fanserwisie oraz problemy z efektami specjalnymi. I nie spodziewałbym się, że z wielu możliwych produkcji, to ostatnia część trylogii Ant-Mana będzie największym nagromadzeniem tego. Była wpadka w postaci ,,Ant-Mana i Osy", ale nawet wtedy, liczyłem na łut szczęścia. Scott Lang to wciąż jeden z moich bardziej ulubionych bohaterów w uniwersum. Chciałem zatem, żeby dostał on solidną konkluzję. On oraz jego rodzina. Niestety Kwantomania to nie jest film, który by skupiał się na nich. Spełnił on moje wszystkie najgorsze obawy. Jest produkcją nie funkcjonującą jako zwieńczenie trylogii, tylko jako wstęp do dużego wydarzenia w przyszłości.


Początek pozwala na chwilę pomyśleć jak lepiej mogło być. Krótko zarysowane jest życie Scotta oraz rodziny po ostatnich wydarzeniach. Jest trochę typowego dla niego optymizmu oraz lekkoducha. I już wtedy można zauważyć, że jednym z kluczowych elementów ma być jego relacja z córką. A przynajmniej tak powinno być, ale wystarczy zaledwie 15 minut, żeby postacie zostały pretekstowo wrzucone do Wymiaru Kwantowego. Tu zaczyna się historia zgoła odmienna od tych dotychczasowych w trylogii. Epicka przygoda w innym świecie z dużo większą skalą. Nie musiało to kończyć się źle, ale pod dwoma warunkami. Eksplorowanie Wymiaru Kwantowego powinno wiązać się mocno z samymi bohaterami. Postawić w nowej sytuacji, która zmieniłaby ich samych. Do tego sam świat powinien być interesujący. Niestety Kwantomania popełnia błędy w tych sprawach bardzo prędko.

Rodzina zostaje rozdzielona na dwie grupy. Nie działa to na korzyść, bo ogląda się ją dużo lepiej razem. Zaś pojedynczo, wychodzi na jaw jak tylko jedna relacja działa tu dobrze. Oczywiście chodzi o tą Scotta i Cassie, o której już wspomniałem. A jest jeszcze jedna ważna. Janet ma powiązaną przeszłość z Kangiem i to napędza konflikt w drugiej połowie. Niestety Hank oraz Hope, którzy jej towarzyszą, mogą tylko stać obok i przez ten cały metraż liczyć, że jakoś przydadzą się. Nie rozwijają się jako postacie, a boli to tym bardziej kiedy sama Osa dalej jest w tytule. Natomiast pomimo mojego pochwalenia relacji ojca i córki, to przykro jest widzieć jaki wątek przygotowano dla Scotta. Po tym wszystkim co go spotkało, postanowiono nauczyć go... bycia dobrym superbohaterem. Wydaje się to dość kuriozalne biorąc pod uwagę jaką był dotychczas postacią. Zasługiwał on na wątek, którzy rzeczywiście rozwinąłby go w nowym kierunku.


Jednak ciężko mówić o wątkach postaci kiedy nie mają one specjalnie znaczenia w filmie. Jasne, są relacje i powiązania, ale co faktycznie ma znaczenie w scenariuszu to Wymiar Kwantowy. A ten ani razu mnie nie zainteresował. To głównie mocne przypomnienie o tym jak bardzo filmy Marvela polegają na źle używanym green screenie czy też jak w tym wypadku, StageCrafcie. Kwantomania wygląda paskudnie. Nie ma momentu, w którym dałoby się poczuć, że ten świat jest namacalny, a aktorzy naturalnie współgrali z sztucznymi tłami. Do tego nic mnie nie zainteresowało w Wymiarze Kwantowym. To zbiór wielu różnych pomysłów, które nie tworzą spójnej wizji. Świat jest chaotyczny oraz brzydki. A spędzamy w nim znaczącą większość filmu.

Ale to skupienie na przeżyciu w Wymiarze to tylko pierwsza połowa. Kiedy Janet van Dyne jest w końcu łaskawie skłonna opowiedzieć o swoich przeżyciach, to dostajemy obowiązkową ekspozycję o Kangu. Rozpoczyna ona inny film. Ten jeszcze gorszy, bo służący wyłącznie jako wstęp do przyszłych Avengers. Przejście nie następuje płynnie. Jest wymuszone jak cały pomysł, żeby to zwieńczenie trylogii o Ant-Manie służyło jako coś takiego. Jednocześnie ciężko mi nie ukryć, że przy całym moim obawianiu się Kwantomanii, nadal czekałem na ponowne zobaczenie Jonathana Majorsa. Jego rolę w ,,Lokim" dalej wspominam bardzo dobrze. I tutaj, również wypada dobrze jako Kang. Może nieco gorzej, ale to też inna postać. Da się wyczuć jakim jest zagrożeniem, a także ciężko kwestionować jego potęgę. Ogólnie postać oraz ten konkretny występ to jeden z niewielu pozytywów w trzecim Ant-Manie. Jednakże wolałbym to zobaczyć w innej produkcji niż ta.


Najnowszy film Peytona Reeda to koncertowe zmarnowanie potencjału, a także kolejny przykład tego jak bezpłciowa reżyseria dokłada się do problemów Marvela. W ,,Ant-Man i Osa: Kwantomania" nie ma konkretnego stylu. Jest on tragicznie wyreżyserowany. Może w czasach MCU kiedy tworzenia CGI tak nie pospieszano, byłaby szansa, żeby Wymiar Kwantowy nie wyglądał tak tragicznie. Ale pewnie nawet dobre efekty specjalne nie ukryłyby tego jakim wyrobnikiem jest Reed. Nie zdołałyby również zasłonić pretekstowego i głupiego scenariusza. Zabrakło w nim pola do rozwoju dla bohaterów, a także satysfakcjonującej konkluzji, która nie byłaby typowym 3 aktem z wielką bitwą w CGI. Smutno jest widzieć jak tak sympatyczna postać jak Scott Lang, otrzymała wyłącznie jeden dobry film. Z czego ten ostatni jest jeszcze najgorszym. Nie tylko w trylogii, ale prawdopodobnie w całym uniwersum.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz