piątek, 13 stycznia 2023

,,Ślub doskonały" - recenzja

 

Komedia producenta ,,Mayday". Oj, to nie musi dużo znaczyć. Chwila moment, to też komedia pomyłek na podstawie sztuki. O nie, Woronowicz nawet nie jest już dobry...


Początek roku oferuje zaskakująco dużo polskich filmów. Z czego pierwsze dwa tygodnie, postanowiły zacząć od mocnego uderzenia czyli dwóch komedii romantycznych. ,,Na twoim miejscu" było słabe, ale wystarczająco zjadliwe, żebym już ledwo o nim pamiętał. Jednakże ,,Ślub doskonały" brzmiał jak dużo bardziej śmiercionośna opcja w repertuarze. Reklamowanie producentem ,,Mayday", przestarzałą piosenką ,,Ona tańczy dla mnie" oraz nagim Woronowiczem. Wszystko w tym filmie nie sprawiało dobrego wrażenia. Dlatego też nie jest specjalnie zaskakującym, że pierwsze minuty idealnie nastawiają na dobijająco niski poziom produkcji.


Nie ma czasu na wyjaśnienia. Początek filmu pędzi na złamanie karku, żeby jak najszybciej przejść do głównej atrakcji czyli dnia ślubu. Montaż szybko skleja śliną sceny, które mają jakkolwiek umiejętnie przedstawić postacie oraz pomysł na fabułę. Niestety ten ostatni element jest tak bezsensowny, że prawdopodobnie nie pomogłoby mu rozszerzenie. Bo o czym jest ,,Ślub doskonały"? O despotycznej matce, która ma dość swawolnego życia córki, więc szantażuje ją do ślubu z losowym mężczyzną pracującym w jej firmie. Autentycznie nie ma jakkolwiek dobrego pretekstu pod tę historię. Wszystko dzieje się, bo... cóż, musi się dziać. Gdyby było inaczej, to nie byłoby filmu.

Już od pierwszych minut daje się w znaki jedna, znacząca wada. Montaż. Przyjaciel poczuł się jakby cofnął się w czasie do premiery ,,Wyjazdu integracyjnego". Jeśli film przywołuje takie skojarzenie to już jest tragicznie. Płynne przejścia pomiędzy scenami nie istnieją. Szczególnie kiedy decyduje się, żeby w ciągu niewielu sekund przeskakiwać pomiędzy trzema różnymi postaciami. W ogóle nie istnieje dobre tempo historii. Zaczyna się za szybko, a następnie losowo decyduje się, żeby być wolnym i męczącym zbiorem gagów albo przyspieszoną szkołą tragicznego pisania relacji romantycznych.


Taki jest właśnie pomysł na rozwinięcie tego początkowego konceptu. Jednak ,,Ślub doskonały" to przede wszystkim komedia pomyłek, w której nieporozumienia dało się szybko wyjaśnić. Szczególnie to początkowe będące katalizatorem następnych wydarzeń. Jest ono równie pretekstowe co punkt wyjściowy fabuły. Ale niech ta absurdalność nawet istnieje jeśli ma prowadzić do zabawnych interakcji. Niestety tych nie ma. Do ich istnienia potrzebne są dobre postacie. Takie, które byłyby sympatyczne albo na tyle charakterne, żeby ciekawie się je oglądało. Cóż, produkcja Nicka Morana ma bohaterów, którym nie nadano nawet imion. Ciężko mi stwierdzić powód ku temu. Czy ich bezimienność ma sprawiać, że są bardziej uniwersalne? Nie umiem w to uwierzyć, bo z pewnością widownia nie będzie chciała widzieć siebie w tych postaciach. Są one antypatyczne oraz głupie. Musiałbym zastanowić się ile razy chciałem uderzyć chociażby świadka granego przez Piotra Głowackiego.

On, a także reszta obsady, kompletnie marnuje się. W przypadku ,,Mayday" od tego samego producenta, Adam Woronowicz był całkiem dobry. Nawet biorąc pod uwagę tragiczny materiał jaki dostał. Wystarczyło, że nagle krzyczał ,,MORDAAA" to Piotra Adamczyka i człowiek na chwilę odzyskiwał radość. Tymczasem ,,Ślub doskonały" dostarczył chyba zbyt okropny scenariusz dla tej obsady. Albo straciła ona chęci do grania. Role większości są przesadzone, żenujące, a niekiedy leniwe. Nie pomagają także zbędne występy gościnne: Filipa Chajzera (fuj), wokalisty Weekend, Zbigniewa Suszyńskiego czy Krzysztofa Czeczota. Pojawiają się tylko po to, żeby pełnić rolę kolejnych nieśmiesznych żartów. Oprócz tego, znajdziecie humor opierający się na wyśmiewaniu imigrantów, złym traktowaniu pracowników oraz pojedynczych angielskich zwrotach.


Do przeżywania tych żartów, człowiek zostaje zmuszony na 98 minut. Czas trwania, wydawałoby się, nie tak zły, ale będzie on ciągnąć się przez wieczność. Wystarczy już, że osobiście z trudem wytrzymywałem pierwsze dziesięć. ,,Ślub doskonały" zaczyna z możliwie najgorszego punktu, nigdy później nie podnosi się, a na koniec serwuje absurdalną konkluzję, która zupełnie nie ma sensu. Mój przyjaciel miał skojarzenia z ,,Wyjazdem integracyjnym" przez montaż. Wielu przypomni sobie ,,Mayday" przez parę podobieństw. Ja na koniec miałem przed oczami ,,Koniec świata czyli Kogel Mogel 4". Inną, polską komedię z początku roku, która również posiadała pretekstową historię, męczący zbiór gagów oraz parę ślubów. Jednak nie te podobieństwa były dla mnie najważniejsze. Tylko to, że tak jak na początku 2022 roku, teraz również dostałem jeden z najgorszych filmów jakie widziałem w życiu. Z czego ten był kręcony przez debiutanta, którego historii nie mogłem nawet znaleźć w bazie filmu polskiego. Nie czuję się nawet zaskoczony.

Ocena: 1/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz