poniedziałek, 26 grudnia 2022

,,Whitney Houston: I Wanna Dance With Somebody" - recenzja



Lepszą przysługę sobie zrobicie oglądając dokument ,,Whitney" albo czytając artykuł na Wikipedii niż oglądając ten film.


Łatwo jest wymienić dużo przeciętnych, filmowych biografii. I tak się składa, że pewne parę łączy jedna osoba. Anthony McCarten. Scenarzysta, którego ,,wspaniały" dorobek uwzględnia tak przeciętnie lub słabo napisane filmy jak ,,Teoria wszystkiego"; ,,Czas mroku"; ,,Bohemian Rhapsody" czy także najnowsze ,,Whitney Houston: I Wanna Dance With Somebody". Po tej osobie można było się spodziewać wyłącznie jednego rezultatu. Kolejnej historii o muzyku, która będzie podążała utartymi tropami, a także nie pozwoli sobie na jakąkolwiek odwagę w opowiadaniu o problemach artysty. To wszystko tu jest. Powiem więcej, produkcja w reżyserii Kasi Lemmons jest apogeum tego co złe w podobnych produkcjach.

To historia, której przebieg można przewidzieć od samego początku. Młoda dziewczyna z talentem nie może wystarczająco się rozwinąć przez rodziców, ale zostaje odkryta przez dużą szychę z branży. Kontrakt przeradza się w początkowy, ogromny sukces. Zaliczamy wielki moment sławy. Zaraz po tym oczywisty upadek. Jest kryzys, bo życie osobiste bohaterki sypie się, a kariera skręca w ślepy zaułek. Jednakże trzeba to zakończyć stosunkowo pozytywnym akcentem, więc mamy ostatni moment podniesienia się. Wzruszenia są, bo bohaterka na sam koniec coś osiągnęła. Koniec. Jeszcze tylko plansza z paroma informacjami i robota zakończona.


Możecie być źli za ten wielki spoiler, ale czemuś on służy. Bądźmy szczerzy, musieliście widzieć tą fabułę wielokrotnie w życiu. Nie jest ona zaskakująca. Niektórzy mogliby w tym momencie czepiać się rzeczywistości, która jest taka, że po prostu wielu artystów przeszło przez podobne problemy. Cóż, bez tego wszystkiego, te biografie z pewnością wyglądałyby nieco inaczej. Jednakże osoby, o których one opowiadają jak chociażby Whitney Houston, zasługują na coś lepszego. To piosenkarka o ogromnym talencie. Jej muzyka powinna była zostać ciekawie przedstawiona. Za tym jaki kierunek obrała Houston stało coś więcej. I niestety Anthony McCarten za żadne skarby nie umie zrozumieć co to mogło być.


Przez to jedną z czołowych wad scenariusza jest to, że każdy problem artystki zostaje sprowadzony do skrótowego przedstawienia. Zwykle mieści się ono w jakichś dwóch lub trzech scenach. Zarzuty o za słabe zakorzenienie w muzyce czarnoskórej mniejszości, sprzedanie się... Problemy z małżonkiem, narkotykami, rodzicami... To oraz więcej tematów, nigdy nie zostaje dobrze rozwinięte. Wszystkie są wyłącznie kolejnymi elementami, które trzeba odhaczyć w całej tej historii. I pomimo tak dużego metrażu jak 144 minuty, czasu jest za mało na zmieszczenie tego. Być może byłoby z tym łatwiej gdyby nie tragiczny montaż. Nie ma miejsca na oddech przez większość filmu. Wystarczy, że tylko pojawi się producent, a już w następnej scenie przechodzimy do podpisania kontraktu. Jeżeli tylko jakaś rzecz jak ślub lub konkretna piosenka są wspomniane, to natychmiast widzimy ich dalszy ciąg. Tak wygląda przebieg tej historii.

To sprawia, że te wszystkie typowe problemy biografii muzyków są jeszcze bardziej widoczne, bo w ciągu 144 minut, jest ich ogromne nagromadzenie. ,,Whitney Houston: I Wanna Dance With Somebody" to apogeum wszystkich problemów, które znacie z tych filmów. Jest ono bezpieczną produkcją, która nie ma odwagi, żeby rzeczywiście pokazać problemy głównej bohaterki. Brakuje w niej także życia, bo wszystko jest zrobione od linijki. Tyczy się to również reżyserii. Pracę Kasi Lemmons można podsumować jako zrobioną na autopilocie. Nie jest to specjalnie dziwne kiedy weźmie się pod uwagę, że została reżyserką na niewiele czasu przed rozpoczęciem zdjęć. Nakręcona przez nią biografia jest takim bezbarwnym produktem, którego studio by chciało. Idealnie trafi w gusta ludzi, którzy niczym przy ,,Bohemian Rhapsody", potrzebują prostego filmu. Tak jak ,,Elvis" sam również zrobił parę podobnych rzeczy, to w jego przypadku przynajmniej można było pochwalić świetną reżyserię i montaż. Jedyne co ,,Whitney Houston: I Wanna Dance With Somebody" ma to rolę Naomi Ackie oraz nieliczne zjadliwe sceny. Zdecydowanie za mało, żeby być czymś na co zasłużyłaby Whitney Houston.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz