Wydawałoby się, że na tym etapie nie da się już odświeżyć historii o Pinokiu, ale Guillermo del Toro czyni to możliwym.
Fani meksykańskiego reżysera zdecydowanie mają powody do bycia zadowolonym. Na koniec 2021 roku dostaliśmy udany ,,Zaułek koszmarów", który był obecny na Oscarach. Dwa miesiące temu wyszedł ,,Gabinet osobliwości Guillermo del Toro" czyli antologia, nad którą w dużym stopniu sprawował pieczę pomimo nie reżyserowania jakiegokolwiek odcinka. A teraz doczekaliśmy się jego interpretacji klasycznej historii o Pinokiu. To historia stara jak świat i sam obecny rok pokazał, że ludzie dalej próbują coś z nią zrobić. Jednakże tak jak pewne dwie tegoroczne próby były tragiczne, tak ta poklatkowa animacja mająca dzisiaj premierę na Netflixie jest unikalną wizją.
To wyróżniająca się produkcja pomimo zachowania wielu klasycznych elementów, za które kojarzy się opowieść o drewnianym chłopcu. Przede wszystkim nastawiona jest bardziej na tragedię Dżepetto. Od mocnego początku aż do porządnego zakończenia, ma on konkretny wątek, w którym zalicza przemianę. W tej wersji wydaje się dużo bardziej realny niż w innych. Na każdy moment słabości, przypada u niego również rodzicielska opiekuńczość. Dlatego łatwo jest zrozumieć z czego wynika to zachowanie. Obok niego jest również Pinokio. Z jednej strony to dalej ta sama postać chłopca szukającego akceptacji wśród innych i odkrywającego w niewinny sposób świat, a z drugiej, wyłania się tu motyw śmierci.
Niech nikt nie będzie zaskoczony. Interpretacja Guillermo del Toro jest mroczniejsza od tych, które zazwyczaj powstają. Oczywiście to nie pierwszy raz i mimo wszystko nawet u meksykańskiego reżysera nie brakuje humoru lub momentów oddechu, ale warto pamiętać o jednym. Opowiada on o ciężkich rzeczach. Jedną z nich jest poruszona w zaskakujący sposób śmierć albo wojna (w tym wypadku przez osadzenie akcji w faszystowskich Włoszech). To wizja, która zgrabnie skacze między tonami nie wzbudzając poczucia dysonansu. I choć ostatecznie powinna bardziej trafić w gust starszego odbiorcy, to szanuję, że w ogóle podjęto się stworzenia interpretacji, która uczyniłaby tę klasyczną historię nieco bardziej świeżą. Odczułem to szczególnie z powodu zakończenia, które inaczej podchodzi do pragnień Pinokia. Bohatera, który co prawda potrafił mnie irytować, ale wciąż zdołałem kibicować mu.
Co było dla mnie bardziej problematyczne to nie pełna satysfakcja związana z urozmaiceniem historii o Pinokiu. Oczywiście chwalę to czego się podjęto, ale przez pierwszą połowę, to jest bardzo znajoma opowieść. Ogólnie jak spojrzeć na całość to podąża ona wciąż utartymi ścieżkami. Różnią się natomiast szczegóły. Może to moja wina, ale jednak liczyłem na większą oryginalność. Choć i tak to wciąż najlepsza wersja Pinokia jaką widziałem. Nawet kiedy w finale za dużo rzeczy trzeba potraktować umownie, a nie każdy wątek jest tak spełniony jak inny, to nadal mowa o wzruszającej, inteligentnej i bardzo dobrze wyglądającej produkcji. ,,Guillermo del Toro: Pinokio" pomimo nieco sztywnej mimiki, zachwyca swoją precyzyjną animacją, w której od razu widać dużo napracowania. Oprócz animatorów, warto docenić także Alexandra Desplata z kolejną udaną ścieżką dźwiękową, utalentowaną obsadę (nawet jeśli moim zdaniem zebrano nieco za dużo znanych nazwisk), a także świetnie ukazające ten świat zdjęcia Franka Passinghama. To wyjątkowa wizja, która mogła być jeszcze lepsza, ale i tak od razu widać jak dużo włożono w nią serca.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz