Przysięgam, że jeśli zobaczę niedługo jeszcze jeden film reżysera o jego dzieciństwie to coś we mnie eksploduje.
Ciężko nie odmówić, że dorobek Stevena Spielberga jest ogromnie imponujący. To jeden z najważniejszych twórców w historii filmów, którego wkład w m.in. kino nowej przygody był ważny. Niestety nawet tak wspaniali reżyserzy potrafią prędzej czy później stanąć w miejscu lub wyczerpać kreatywność. I tak właśnie jest dla mnie z Spielbergiem, bo nie umiem wymienić jakiejś dobrej produkcji w jego reżyserii z ostatnich paru lat. A teraz stworzył ,,Fabelmanów" czyli kolejną z zbyt wielu autobiografii skupiających się na dzieciństwie. Absolutnie nie spodziewałem się czegokolwiek dobrego znając temat oraz będąc przyzwyczajonym do poziomu twórcy po całym tym czasie. Efekt końcowy nie zaskoczył mnie.
Reżyser zabiera nas w sentymentalną podróż po jego dzieciństwie. Zarówno od strony rodzącej się miłości do filmów jak i trudów związanych z burzliwą relacją rodziców czy zmieniającym się miejscem zamieszkania oraz antysemityzmem wśród ludzi. Zestaw tematów, którego każdy by się spodziewał. I tak jak możecie już się domyślić, Steven Spielberg nie ma nic ciekawego do powiedzenia w każdym z tych aspektów. Jedynym elementem, który mnie zainteresował była miłość do kina. Początkowo potraktowana po macoszemu, a do tego napisana tak, żeby usilnie przypodobać się widowni (tak, to pełnoprawny crowd pleaser), ale jednocześnie jest też momentami urocza. Ma swoje zabawne momenty, a fascynacja oraz kreatywność dziecka/nastolatka przy kręceniu czegoś wypadają sympatycznie. Dlatego szkoda, że od pewnego momentu zostają one kompletnie zepchnięte na dalszy plan. A niestety reszta tematów jest dużo, dużo gorsza.
Reżyser zabiera nas w sentymentalną podróż po jego dzieciństwie. Zarówno od strony rodzącej się miłości do filmów jak i trudów związanych z burzliwą relacją rodziców czy zmieniającym się miejscem zamieszkania oraz antysemityzmem wśród ludzi. Zestaw tematów, którego każdy by się spodziewał. I tak jak możecie już się domyślić, Steven Spielberg nie ma nic ciekawego do powiedzenia w każdym z tych aspektów. Jedynym elementem, który mnie zainteresował była miłość do kina. Początkowo potraktowana po macoszemu, a do tego napisana tak, żeby usilnie przypodobać się widowni (tak, to pełnoprawny crowd pleaser), ale jednocześnie jest też momentami urocza. Ma swoje zabawne momenty, a fascynacja oraz kreatywność dziecka/nastolatka przy kręceniu czegoś wypadają sympatycznie. Dlatego szkoda, że od pewnego momentu zostają one kompletnie zepchnięte na dalszy plan. A niestety reszta tematów jest dużo, dużo gorsza.
Przede wszystkim cała rodzinna relacja. Z jednej strony są podjęte próby, żeby pokazać jedność członków rodziny (wspólne kręcenie filmów), a w kontraście do tego dać konflikty (romans matki, skupienie ojca na pracy), ale problem jest taki, że te relacje przebiegają niewiarygodnie i często za prędko. Szczególnie wybija się dla mnie postać matki, która jest tragicznie napisana. Bez większej głębi, więc każdy jej dramat nie wzbudza jakichś emocji. Nie pomaga też to jak tragicznie zostaje wprowadzony wątek zdrady. Praktycznie od niechcenia. Jemu też brakuje rozwinięcia, które sprawiłoby, że wydawałby się on wiarygodny. Tu wyłania się jeden, poważny problem ,,Fabelmanów". Im zwyczajnie brakuje głębi.
Mógłbyś stworzyć film o dzieciństwie, który byłby naiwny oraz prosty. Jednakże Steven Spielberg nie idzie w tym kierunku. Jego sentymentalna produkcja mimo wszystko pozostaje poważna pomimo obecnego humoru. Dlatego bez istniejącej głębi, wszystko jest proste i nie umiałem przejąć się każdą z tragedii w filmie. A już szczególnie motywem prześladowców w szkole, który był bardzo sztuczny (tyczy się to też jego zakończenia). Byłbym w stanie bardziej się zaangażować gdybym chociaż mógł polubić lub zrozumieć postacie. Główny bohater po prostu jest bardzo kreatywną osobą, która już od samego początku umiała kręcić świetne rzeczy. Matka ma psychiczne problemy, które są podbudowane bardzo prostymi wątkami. O siostrach nie umiem nic powiedzieć. Zaś przyjaciel rodziny wiąże się z tym tragicznym elementem zdrady. Z tego wszystkiego broni się tylko ojciec grany przez jak zwykle świetnego Paula Dano. Jedyny względnie sympatyczny bohater pomimo pewnych problemów.
Widziałem już nieco tych filmów o dzieciństwie autorów. Były zarówno nijakie jak i słabe. Ten zdecydowanie należy do drugiego typu. Jest on także kolejnym przykładem tego jak reżyser nie umie nakręcić czegoś dobrego od dłuższego czasu. Zabrakło mu pomysłu, wyczucia, a także jakichkolwiek umiejętności kreowania dobrych historii. ,,Fabelmanowie" ciągną się, a na obronę mają tylko ładne zdjęcia Janusza Kamińskiego, rolę Paula Dano i te nieliczne momenty, w których widziałem jak Steven Spielberg opowiada o miłości do tworzenia filmów. Szkoda, że jest tego tak niewiele. Seans skończyłem już wymęczony. Choćby dlatego, bo nie było nawet porządnej klamry dla tej historii. Jeżeli cameo znanego reżysera jest tym co ratuje zakończenie, to znaczy, że coś poszło nie tak.
Ocena: 3/10
Ocena: 3/10
Film obejrzany podczas 30. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego EnergaCAMERIMAGE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz