czwartek, 13 października 2022

,,She-Hulk: Attorney at Law" / ,,Menenas She-Hulk" - recenzja

 

Nic lepiej nie przetestowało moich granic wytrzymałości w MCU niż ,,Mecenas She-Hulk".


W ostatnich miesiącach MCU strasznie zaczęło mnie męczyć. Wypluwane na dużą skalę filmy i seriale zaczęły wyglądać coraz gorzej, a ludzie od efektów specjalnych są dalej nieludzko traktowani. Jednakże machina musi pracować i co chwilę coś dostajemy. Ostatnim serialem była ,,Ms. Marvel", która przepuściła swój potencjał przez narzuconą formułę 6 odcinków oraz (kto by pomyślał) słabe efekty specjalne. A po niej przyszła ,,Mecenas She-Hulk". Inny serial utrzymany w lekkim tonie, choć w tym wypadku nawet bardziej komediowym. Mogłoby to być miłą odmianą, gdybyśmy tak dostali przyjemny sitcom (czyli nie ,,WandaVision"). Sama She-Hulk w komiksach też jest znana jako postać łamiąca czwartą ścianę. Niestety wszystko co możliwe, poszło nie tak po drodze, bo jej serial jest jak dotąd najgorszą produkcją jaką zobaczyłem w MCU.


Pierwsze problemy są już widoczne w pilocie. Najpierw ta oczywista kwestia. Ten serial wygląda paskudnie. Jasne, zdarzają się postacie wyglądające lepiej jak Hulk czy Abominacja, ale to drobne wyjątki. Bo oprócz nich, mamy też naszą protagonistkę. Widać jak niewiele czasu mają spece od efektów. Dochodzi to do tego stopnia, że na She-Hulk nie da się patrzeć. Bije od niej straszną sztucznością, która może też po części wynikać z tego, że bohaterka bardziej przypomina człowieka od Hulka i nagle wbija poczucie doliny niesamowitości. I wiem jak to zabrzmi, ale jest jeden moment, w którym serial parodiuje serial ,,The Incredible Hulk" z 1978, więc pokazana zostaje nam She-Hulk stworzona nie przez CGI tylko prawdziwą osobę. Tylko wtedy wyglądała ona dobrze. Oprócz samej bohaterki dochodzi też słaba reżyseria, której szczytem kuriozum są dwie, tragicznie nakręcone sceny walki z pierwszego odcinka. Co za początek.

Nie nastawia on dobrze na resztę serialu również dlatego, bo pośpiech jest widoczny w samej historii. Od razu dostajemy przyspieszoną genezę, która kompletnie nie działa. Nie ma czasu, żeby zarysować lepiej postać, a powód z jakiego otrzymuje ona moce jest bardzo leniwy. Twórcy próbują wszystko odhaczyć byle mieć to za sobą. I gdyby jeszcze to oznaczało szybsze przejście do czegoś ciekawszego to może nie narzekałbym tak mocno. Jednakże później jest tylko gorzej. Od tego momentu ,,Mecenas She-Hulk" jako serial komediowy, obiera kierunek epizodycznych historii, które są lekko powiązane ze sobą. Jeśli ktoś spodziewał się czegoś innego, to przykro mi, bo sprawa Abominacji w sądzie wcale nie będzie tak ważna. Ja wiedziałem w jakim kierunku zmierzy ten serial i liczyłem na dobre wykorzystanie tej formuły, ale nie udało się.


Serial ma krótkie odcinki po jakieś ponad 20 minut. W tym metrażu niemalże zawsze nie udaje się opowiedzieć pełnoprawnej i satysfakcjonującej historii. Szczególnie, że twórcy ,,Mecenas She-Hulk" bardzo lubią prowadzić jednocześnie dwa wątki. Jeden skupiony na Jennifer, a drugi na Nikki i Pugu. W tym pierwszym zobaczymy bohaterkę, która nie spełnia się na obu frontach. Jennifer jest tragiczną adwokatką. Serial nam mówi, że jest doświadczona w zawodzie, ale ja nigdy tego nie poczułem. Jest tragicznie przygotowana do wielu spraw. Na tyle, żeby zapomnieć spytać klienta o ważne aspekty. W ogóle to fascynujące, że scenarzyści serialu wprost przyznali się do braku umiejętności w pisaniu spraw sądowych. Widać to na każdym kroku, bo czułem się jakbym oglądał przedstawienie w szkolnym teatrze. Nie mam pojęcia czemu w takim razie wzięli się za to, a nie po prostu zrezygnowali.

Oczywiście Jennifer to nie tylko prawniczka, ale także She-Hulk. A więc jaką jest ona superbohaterką? Cóż, nie da się tu dużo powiedzieć. Generalnie nie wchodzi ona ,,w te buty" tak szybko co problemem nie jest. Tak naprawdę to ja liczyłem, że protagonistka będzie pełnoprawną postacią, która powoli dojrzeje do stania się tą bohaterką. Niestety progres w przypadku tego serialu jest czymś praktycznie nie istniejącym. A nawet kiedy widzimy samą She-Hulk próbującą być superbohaterką, to potrafi to kończyć się rzucaniem czyimś autem bez oporów. Natomiast jedną rzecz mogę wyjątkowo przyznać na plus. Ta druga natura jest czymś co dotyka protagonistkę również w prywatnym życiu. Zarówno jako adwokatkę jak i kobietę, która szuka szczęścia w miłości. Pojawia się kwestia tego czy She-Hulk nie jest lepszą osobą od Jennifer. I to niezły motyw, który zostaje dobrze wykorzystany w 7 odcinku. Co prawda zakończenie psuje tam parę rzeczy, ale ,,Rekolekcje" wciąż dały moment rozwoju dla niej.


Dlatego szkoda, że są to tak rzadkie momenty. Ponieważ przez resztę czasu, ,,Mecenas She-Hulk" jest serialem, w którym nic się nie dzieje. Jest to bardzo uwydatnione w drugim wątku wielu odcinków. Tym poświęconym Nikki i Pugowi. To przyjaciele Jennifer z kancelarii, którzy przez pierwszą połowę serialu, zajmują się osobnymi sprawami nie mającymi wpływu na wątek głównej bohaterki. Oczywiście te bitwy prawne też są tragicznie napisane. A nawet jeśli mają służyć jako lekka odskocznia do rozbawienia widowni, to zupełnie sobie z tym nie radzą. Najgorzej będę wspominał 3 odcinek, gdzie jest obecny najbardziej przeciągnięty żart w historii o Megan Thee Stallion kończący się twerkowaniem. Generalnie humor w ,,Mecenas She-Hulk" jest zazwyczaj żenujący. Chociażby kiedy mamy burzenie czwartej ściany.

Meta-humor nie jest czymś łatwym do napisania. Jeżeli próbujemy być autoironiczni, to musimy mieć na to pomysł. To powinno być podparte czymś sensownym. Twórcy tego serialu nie pomyśleli o czymś takim. Często odnosiłem wrażenie, że absolutnie nie są dumni z tego co stworzyli, więc w obawie przed słuszną krytyką, będą co jakiś czas kazali Jennifer mówić rzeczy, które pokażą, że oni to przecież są tego świadomi, więc wszystko w porządku. Za dużo cameo? A tak, to oni tego chcieli. Zadowolony Twitter, bo Wong? Wiedzieliśmy, że tak to będzie wyglądało. Humor jest żenujący? Spójrzcie, bohaterka myśli tak samo. Apogeum tego jest widoczne w finale serialu. Jestem w 100% pewien, że nikt w pokoju scenarzystów nie miał pomysłu jak zakończyć te wątki. Dlatego poszli oni najbardziej leniwą drogą jaką mogli. Nie zdradzę jak wygląda, ale powiem, że tutaj samoświadome żarty robią się w pewnym stopniu niesmaczne. Zaś jeśli liczyliście na dobre domknięcie dla wątków, to cóż, one nie istnieją.


To był tragiczny serial od początku do końca. Taki, który z wszystkich rzeczy w MCU, sprawił mi najwięcej bólu. Chciałem lekkiego i zabawnego serialu o prawniczce oraz bohaterce, która zasługiwała w końcu na swoje miejsce w tym uniwersum. Zamiast tego dostałem żenującą produkcję, która swoje problemy zasłania cameo oraz meta-humorem udającym, że wszystko jest pod kontrolą. Strasznie mi szkoda Tatiany Maslany, która jest świetna jako Jennifer. Bardzo liczę, że w przyszłości zostanie lepiej potraktowana przez to uniwersum. Zaś do tego przyznaję się niechętnie, ale zobaczenie Tima Rotha jako Emila i Charliego Coxa jako Daredevila, trochę sprawiło uśmiech na twarzy. Tak, brzmi to źle, bo widać w co celowali twórcy z tymi cameo, ale faktycznie były one jednym z nielicznych, dobrych elementów serialu. Niestety cała reszta poległa na całej linii.

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz