czwartek, 22 września 2022

,,Zołza" - recenzja

 

Autobiografia Ilony Łepkowskiej? Co mogło pójść nie tak? Poza tym, że... w sumie to wszystko.


Wrzesień w polskich kinach przemija pod znakiem trzech dużych filmów, wobec których oczekiwania były negatywne. ,,Kryptonim Polska", ,,Zołza" oraz ,,Niewidzialna wojna". Z czego te dwa ostatnie łączy jedna rzecz. Są autobiografiami. I choć obie zapowiadały się tragicznie, to z tego wszystkiego wolałbym dać kredyt zaufania Ilonie Łepkowskiej niż Patrykowi Vedze. Szczególnie, że pomysł stworzenia historii o sobie w ironiczny sposób, dawał jakieś pole do manewru. Jednakże to było dawanie sobie złudnej nadziei, bo końcowy efekt zupełnie mnie nie zaskoczył. ,,Zołza" może dumnie stanąć razem z ,,Końcem świata czyli Koglem Moglem 4" w rankingu najgorszych filmów roku.

Problem ,,Zołzy" tkwi przede wszystkim w tym jaką wizję rzeczywistości próbuje sprzedać. Oczywiście nie musiała ona być w pełni realistyczna. To jest ironiczna autobiografia, ale nie zmienia to tego, że Ilona Łepkowska sprzedaje historię o absolutnie tragicznej osobie próbując jednocześnie usprawiedliwiać siebie w wyjątkowo nieumiejętny sposób. Niby warto doceniać szczerość, ale tytułowa Zołza to kobieta, która tragicznie traktuje pracowników oraz ignoruje rodzinę, a jaka jest ostatecznie odpowiedź na to? Zły rodzic oraz przemiana w lepszą osobę dzięki widzeniu duchów.


Tak, to się zgadza. Generalnie fabuła ,,Zołzy" polega na tym, że Anna Sobańska zaczyna widzieć duchy postaci z własnego serialu. Te stale krytykują ją, ona wypiera je, ludzie wokół patrzą zdziwieni i tak w kółko przez niemalże cały film. Co jeszcze ma ten scenariusz? Czynienie z tak poważnych tematów jak mobbing czy nie dbanie o relacje rodzinne - błahostki. Nie byłoby problemem pokazać Annę Sobańską jako złą osobę póki zostałaby ona rozliczona z tego wszystkiego i zobaczyłbym drogę jaką przechodzi. Tymczasem Ilona Łepkowska przygotowuje dla niej przemianę, która absolutnie nie działa. Na koniec absolutnie nie mogłem poczuć, że zmieniła się. To byłoby zresztą trudne, bo może jakieś dwie sceny próbują to pokazać.


Filmowi również kompletnie nie wychodzi bycie zarówno komedią jak i dramatem. Przez większość czasu próbuje śmieszyć tym samym żartem o widzeniu duchów. A jeśli sięga po inny humor to i tak jest on nieśmieszny. Natomiast jako dramat wypada jeszcze gorzej. Nie jest nim tam, gdzie powinien być, a kiedy już stawia na poważniejsze sceny, to nie wzbudzają one żadnych odczuć. Do tego przy niektórych wątkach narzuca zdecydowanie zbyt szybkie tempo. Wystarczy przypomnieć sobie relację bohaterki z jej ojcem oraz samo zakończenie. Ale przynajmniej w całym scenariuszu zdarzają się sceny, które aż fascynują tym skąd mogły się wziąć. Mamy Kożuchowską-Hitmana w szpitalu, piosenkę Billie Eilish w typowej smutnej scenie, aktora upozorowującego własną śmierć, a także wspomnienia z przeszłości, gdzie młoda bohaterka ma (najprawdopodobniej) głos starszej wersji siebie. Czułem jakby ktoś do mojego seansu nagle dodał kwas bez powodu.

Niestety nie sprawia to, że seans mija jako coś bezbolesnego. Nie jest to ten sam poziom cierpienia co naładowany żenującymi gagami Kogel Mogel 4, ale mimo wszystko nie życzyłbym nikomu spędzenia swoich 90 minut na oglądaniu tego filmu. Ilona Łepkowska biorąc się za stworzenie ironicznej biografii nie umiała nawet wykorzystać metrażu, żeby napisać sensowną historię. Czasem sprawia wrażenie zbioru skeczy, czasem skacze po łebkach pokazując losy bohaterki, ale przede wszystkim nie umie ona wykorzystać potencjału bycia nie do końca poważną biografią. Coś z tego dało się wyciągnąć, choć na pewno nie pod batutą Tomasza Koneckiego, który jako reżyser dostarczył kolejny słaby film po ,,Całe szczęście" z 2019. Z obsady tylko Artur Żmijewski próbuje wyciągnąć coś z materiału, bo Małgorzata Kożuchowska w ostatnim czasie musiała się już poddać i stale serwuje słabe role. Przydałaby się jej jakaś przerwa. Tak samo Ilonie Łepkowskiej.

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz