Czy da się zrobić kontynuację po latach, która przebijałaby poprzednią część będącą klasykiem o parę klas? Jeszcze jak. Joseph Kosinski pokazuje, że to możliwe.
Współczesne blockbustery lubią czerpać z nostalgii. Dlatego też wciąż dostajemy dużo tzw. legacy sequelów. Kontynuacji tworzonych po latach, które mają jednocześnie przyciągnąć stare grono fanów, ale i również zupełnie nową grupę widzów. Nie jest to łatwa sztuka. Jednoczesne balansowanie pomiędzy kontynuowaniem historii znanych nam postaci, a przedstawieniem nowych bohaterów często sprawia sporo trudności twórcom. Jednakże jest to możliwe i wtedy dostajemy tak świetne legacy sequele jak ,,Blade Runnera 2049", ,,Halloween" czy także ,,TRON: Dziedzictwo". Ten ostatni został wyreżyserowany przez Josepha Kosinskiego. Człowieka, którego szczególnie sobie szanuję. To reżyser, który w dobie coraz większego polegania na CGI, ciągle wierzy w siłę praktycznych efektów oraz kręcenia nie na green screenie tylko faktycznych plenerach. Dlatego był on najlepszym możliwym wyborem do nakręcenie kontynuacji ,,Top Gun". To klasyk, za którym niespecjalnie przepadam, ale miałem sporo nadziei wobec kolejnych losów Mavericka. Dlatego cieszę się, że ,,Top Gun: Maverick" to jeden z najlepszych współczesnych blockbusterów i przykład na to jak powinno się tworzyć kontynuacje po latach.
Moje pozytywne odczucia są w dużym stopniu skutkiem tego jaki mam stosunek do filmu Tony'ego Scotta z 1986. Nie są one pozytywne, więc Maverick nie miał specjalnie dużej poprzeczki do przeskoczenia. A przy tym zrobił to z znacznie większą gracją niż się spodziewałem. To produkcja, która przebija swojego poprzednika o wiele klas. Bierze pojedyncze elementy, które tam działały, ale przede wszystkim poprawia masę rzeczy. To podobna w paru miejscach historia, lecz nareszcie znalazła się w niej stawka oraz bohaterowie z krwi i kości. Maverick zostaje nauczycielem, którego trening ma przygotować młodych pilotów na niebezpieczną misję. Ten punkt wspólny idealnie łączy losy postaci dając odpowiednio dużo miejsca do rozwoju jednym i drugim.
Moje pozytywne odczucia są w dużym stopniu skutkiem tego jaki mam stosunek do filmu Tony'ego Scotta z 1986. Nie są one pozytywne, więc Maverick nie miał specjalnie dużej poprzeczki do przeskoczenia. A przy tym zrobił to z znacznie większą gracją niż się spodziewałem. To produkcja, która przebija swojego poprzednika o wiele klas. Bierze pojedyncze elementy, które tam działały, ale przede wszystkim poprawia masę rzeczy. To podobna w paru miejscach historia, lecz nareszcie znalazła się w niej stawka oraz bohaterowie z krwi i kości. Maverick zostaje nauczycielem, którego trening ma przygotować młodych pilotów na niebezpieczną misję. Ten punkt wspólny idealnie łączy losy postaci dając odpowiednio dużo miejsca do rozwoju jednym i drugim.
Pete Mitchell musi odnaleźć się w nowej roli, a także skonfrontować z przeszłością. Dalej pozostaje tym samym doświadczonym i lubiącym ryzyko człowiekiem, ale zaskakująco dobrze odnajduje się jako nauczyciel. To nowa perspektywa dla niego, dzięki której wydawał mi się znacznie ciekawszym bohaterem niż w pierwszej części. Natomiast starcie z przeszłością zostaje bardzo dobrze przedstawione przez konflikt z Roosterem. Dodaje on trochę napięcia podczas treningu, a na koniec dostaje emocjonalną klamrę. Jednak to nie wszystko, bo o starych latach przypomina także Iceman. Jestem pod dużym wrażeniem jak bardzo wzruszające wyszło spotkanie z nim. To ważny moment w historii, w który włożono naprawdę dużo serca. Zresztą to samo mogę powiedzieć o całym filmie. Jedyna rzecz, która ewentualnie jest dla mnie nieco gorsza to relacja z Penny. Z tego wszystkiego jest najmniej potrzebnym wątkiem w filmie, ale w przeciwieństwie do pierwszej części, tutaj romans wciąż sprawuje się lepiej. Jednakże ,,Top Gun: Maverick" to nie tylko stara obsada, ale i również nowi bohaterowie. I bardzo cieszę się, że tym razem dostałem postacie, które mnie obchodziły. Nie mają złożonych charakterów, ale relacje pomiędzy nimi działają i zawsze miałem ochotę im kibicować.
Oczywiście to nie scenariusz gra najważniejszą rolę w przypadku takiej produkcji. Niemalże każdy czekał, żeby zobaczyć tą widowiskową akcję. I tak jak się spodziewałem, robi ona ogromne wrażenie. Całej ekipie zależało, żeby jak najlepiej oddać doświadczenia pilotów i to się czuje. Wszystkie sceny w powietrzu są pięknie nakręcone. Czytelne, a do tego umiejętnie pokazują perspektywę pilotów. To wspaniałe przeżycie w kinie dzięki oglądaniu tego na dużym ekranie razem z odpowiednim dźwiękiem (aż szkoda, że nie mogłem tego zobaczyć w IMAXIE). Joseph Kosinski pokazuje jak się powinno tworzyć blockbustery. Jego dedykacja podczas tworzenia filmów zawsze robi wrażenie. Przy ,,Top Gun: Maverick" ekipa nakręciła łącznie ponad 800 godzin materiału, spędziła wiele czasu na uczeniu się jak używać kamer IMAX do kręcenia powietrznych sekwencji oraz poświęciła się specjalnemu treningowi, żeby móc pilotować samoloty F-18. Cały ten wysiłek jest imponujący i dzięki niemu widz dostaje najlepsze możliwe kinowe doświadczenie.
Joseph Kosinski zyskał ode mnie jeszcze większy szacunek. ,,Top Gun" zawsze było mi obojętne, ale jego kontynuacja stała się jednym z moich najbardziej ulubionych współczesnych blockbusterów. To znacznie lepiej napisana historia, która dostarczyła mi masy emocji. Zaś wizualnie to jedno z moich lepszych doświadczeń w kinie w ostatnich latach. Co prawda daję się nieco złapać na pewne chwyty, bo ,,Top Gun: Maverick" to wciąż crowdpleaser, ale nigdy nie był on dla mnie cyniczny. Nawet granie na nostalgii działa tu bardzo dobrze zaczynając od otwarcia w stylu pierwszej części. Jest tak, bo stoi za tym pomysł, żeby pokazać jeszcze raz ,,Top Gun", ale z współczesnymi możliwościami i dla nowego pokolenia. Normalnie mógłbym mieć problem z pewnym recyklingiem, ale nie tutaj kiedy było co poprawiać. Panie Kosinski i panie Cruise, dziękuję. To był wspaniały seans.
Ocena: 8/10
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz