sobota, 9 kwietnia 2022

,,Everything Everywhere All at Once" / ,,Wszystko wszędzie naraz" - recenzja

 

To będzie niesprawiedliwe dla innych filmów, ale... Możemy już zamykać ten rok. Niczego lepszego nie zobaczę w 2022.


W ostatnich latach popkultura wyjątkowo mocno skupiła się na temacie multiwersum. Do tego stopnia, że ja sam byłem nim zmęczony. Wykorzystany w dobrych rękach, potrafi zaoferować takie cuda jak chociażby ,,Spider-Man: Uniwersum". Jednakże użyty przez kogoś bez pomysłu, daje takie produkcje jak ,,What If...?". I ja jestem tym zmęczony. Za dużo widzę cynizmu u twórców, którzy widzą temat jako okazję do przyciągnięcia ludzi tym co już kojarzą. Na szczęście istnieją na tym świecie tacy twórcy jak panowie Danielowie. Ich ,,Człowiek-scyzoryk" był niezwykle oryginalną produkcją i jedną z moich ulubionych w swoim roku. I nie miałem wątpliwości, że ,,Wszystko wszędzie naraz" najlepiej wykorzysta temat multiwersum skoro wyjdzie od rąk tych ludzi. Tak też się stało.


Nie znajdziecie niczego podobnego w kinie. Nawet to co opowiada o tym samym temacie wciąż nie jest równie kreatywne co ,,Wszystko wszędzie naraz". Jest tutaj wszystko. Nawiązania do najróżniejszych dzieł popkultury, wszelkie możliwe gatunki i sceny, których nie dało się spodziewać. Jest to wszędzie. Każdy odwiedzany świat tak wyróżnia się. Kolorystyką i sposobem kręcenia. I dzieje się to naraz. A przy tym nigdy nie przytłacza. To coś naprawdę godnego pochwały, bo tutaj szczególnie łatwo było popaść w przerost. Na szczęście nigdy nie czułem jakby forma była ważniejsza od treści czy też odwrotnie. To perfekcyjny balans, który jakimś cudem działa pomimo tego ile zdołano tu zmieścić. Wielokrotnie myślałem o tym, żeby nie odwracać wzroku, bo czułem ile mogłoby mnie ominąć detali. Jest to fascynujące do przeżywania i nigdy nie nudzi.

Choć przyznam, że początek jest obligatoryjną ekspozycją. Jako, że w filmie multiwersum ma bardzo dużo zasad rządzących nim, to trzeba wszystko wyjaśnić. Trochę tego jest i trwa to może nieco za długo, ale nie dałoby się ruszyć dalej gdyby to pominąć. Szczególnie, że sam koncept może być dla niektórych skomplikowany. Pomysł z światoskokami, przecinające się uniwersa, czarny charakter i jego plan... Potrzeba chwili, żeby wszystko zrozumieć, ale jest tym bardziej większa satysfakcja kiedy ma się to za sobą. Wtedy można już bez większych zmartwień nacieszyć swoje oczy pomysłami panów Danielów. A jest ich multum tak jak wspomniałem.


Dawno nie byłem tak pod wrażeniem czyjejś kreatywności. Ile elementów wyróżnia się... Humor ma żarty wywodzące się z tylu różnych rzeczy. Jest wiele pomysłów, które po prostu sprawiają wrażenie głupich, ale nigdy nie jest to problemem, bo czuję, że to pasuje. A uniwersa? Nikt nie zdoła lepiej eksplorować tego tematu. Każdy przyciąga swoim pomysłem i stylistyką. Czasem człowiek żałuje, że nie może spędzić w nich więcej czasu. Jednak bardzo doceniam to jak żaden nie jest tylko jednorazowym żartem, a elementem, który stale ma znaczenie i wciąż powraca w filmie. Nie dość, że Danielowie są bardzo kreatywni to mają jeszcze świetną pamięć. Dbają, żeby wątki dostały swoją klamrę, a całość spójnie zakończyła się.

Dlatego wielokrotnie pewne elementy powracają. Pewne światy odbieramy kompletnie inaczej w drugiej połowie niż w pierwszej, bo perspektywa głównej bohaterki stale się zmienia. Tak jak na początku możemy się śmiać z pewnych wizji, tak później dostrzegamy w nich coś pięknego. A skoro mowa o widzeniu w czymś czegoś więcej, to powiem o pewnym podobieństwie. ,,Wszystko wszędzie naraz" niczym ,,Człowiek-scyzoryk" ma na sobie ten płaszcz absurdu, który oczywiście uwielbiam, ale cieszy mnie jak pod nim kryje się coś więcej. Człowiek przychodzi na film, po którym spodziewa się szalonych rzeczy, ale z sali wychodzi wzruszony tym jak wielkie jest jego serce.


Bo nawet kiedy dostajemy absurd po kolejnym absurdzie, to Danielowie wciąż pamiętają co najbardziej się liczy. Bohaterowie. Ich życie i wiążące się z tym trudy. Lecz także szczęście jakie z niego płynie. Z całego filmu płynie czysta miłość do świata i życia. I to przesłanie pięknie wybrzmiewa w emocjonalnym finale, który jest tak satysfakcjonującą konkluzją. Oczywiście bez zdradzania czegokolwiek, powiem jedynie, że te łzy to sam nie wiem kiedy pojawiły się w oczach. Było to piękne, bo mało znam produkcji, po których tak bardzo chciałbym doceniać życie. Szanuję, że w tej wizji napchanej tyloma rzeczami, znalazło się sporo miejsca do oddechu. Żeby móc sobie po komplementować jak dobrze pomimo trudów, cieszyć się z tego co mamy.

W przypadku ,,Wszystko wszędzie naraz" jest masa rzeczy, w które warto byłoby się wgryźć. Sama realizacja to fascynujący temat. Montaż, bez którego historia nie stanowiłaby tak spójnej wizji, a multiwersum nie byłoby równie dobrze przedstawione. Scenografia, kostiumy i charakteryzacja nadające wszystkiemu co widzimy swój własny styl. Zdjęcia, które potrafią uchwycić tyle rzeczy naraz i dzięki nim obserwuje się sceny akcji z taką satysfakcją. A jeszcze obsada, bez której bohaterowie nie wydawaliby się równie ludzcy. Michelle Yeoh w końcu dostała czas dla siebie i tak dobrze spełnia się w tej roli. Nieważne czy chodziłoby o jej udział w scenach walk, emocjonalne sceny czy to uczucie zagubienia. Natomiast Ke Hyu Quan wspaniale skacze pomiędzy różnymi wersjami siebie. Można wręcz powiedzieć, że gra kompletnie różne od siebie postacie.


Rozpływam się, a przecież o fabule też mógłbym rozgadywać się wiekami. W popkulturze naprawdę nie widzę już miejsca dla lepszej produkcji o multiwersum. Ten temat służy tutaj narracji i nie jest żadnym ozdobnikiem mającym desperacko przyciągnąć ludzi. Dzięki niemu lepiej poznajemy Evelyn. Możemy zobaczyć jak interesującą myślą jest: ,,Co by było gdyby ten moment potoczył się inaczej?". Dzięki niemu zobaczyłem co by się stało jakbym w jednej scenie mógł poczuć styl Wong Kar-Waia, a w następnej śmiać się z skał. I przede wszystkim przypomniałem sobie, że ostatecznie nie ma znaczenia jak inaczej mogło potoczyć się życie na pewnym etapie. Liczy się to co mamy. To naprawdę chwytająca za serce historia. I mimo, że wielu odtrąci specyficzność całej produkcji, to wciąż warto dać jej szansę. Po prostu za rzadko widzimy takie projekty w kinie.

Ocena: 9/10

PS. To jeden z tych momentów, gdzie ocena liczbowa sprawia mi duży problem. Serce mówi, że to 10/10, ale rozum podpowiada 9/10, bo przecież jakiekolwiek wady są. Kto wie, pewnie jak film posiedzi ze mną dłużej i zobaczę go jeszcze raz, to zmienią się moje wrażenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz