środa, 27 kwietnia 2022

,,365 dni: Ten dzień" - recenzja

 

Tyle, że będzie źle to wiedziałem, ale nie byłem gotowy na tak niski poziom.


Było oczywistym, że kolejne części ,,365 dni" dostaną swoje ekranizacje po tym jaki ,,sukces" odniosła pierwsza część. Zarówno w kinach jak i na Netflixie. I po dwóch latach dostaliśmy kontynuację. Wprost na Netflixa z pierwszą zapowiedzią na jakieś parę tygodni przed premierą. Cóż, promocja nawet takich hitów na tej platformie pozostawia sporo do życzenia. Jednak nie to miało znaczenie dla mnie. Zastanawiałem się tylko co tym razem Blanka Lipińska zdołała wymyśleć. Co tym razem dostanę w tym fanficu z self-insertem. I chyba nie byłem gotowy na to.

Choć pierwszą część wciąż nazwałbym gorszą pod kątem przekazu, bo mamy tam m.in. syndrom sztokholmski, to dwójka jest zwyczajnie gorzej zrealizowanym filmem. Pod każdym kątem. To tak jakby wszyscy na planie ostatecznie uznali, że nie muszą jakkolwiek się starać. Bo po co. I wszystko jest tu tragiczne. Przede wszystkim zaczynając od historii, która praktycznie nie istnieje. Przez dobre 50 minut obserwujemy głównie miesiąc miodowy Laury i Massimo, na który składają się albo sceny seksu albo sceny z protagonistką i Olgą, w których spędzają jakoś wolny czas. A to wszystko okraszone teledyskowym montażem z ilością piosenek, które mogą przyprawić o ból głowy. Okazjonalnie jest też nieco słabego humoru oraz brak rozwoju postaci.


Dopiero od połowy można sobie przypomnieć, że jakaś fabuła chyba jednak istnieje. Zostaje wprowadzona naiwna intryga. Praktycznie coś rodem z ostatniego Kogla Mogla, choć leciutko bardziej wiarygodne. Sprawia to, że główna para rozstaje się i.. nagle z powrotem nie ma fabuły. Laura spędza wolny czas z Nacho, a co jakiś czas film pokaże jak reszta bohaterów w zasadzie nic nie robi. Oprócz tego mamy w tym czasie także idiotyczny zwrot akcji, przez który ledwo istniejąca historia robi się jeszcze bardziej bzdurna. I nic nie dzieje się do końca kiedy pokazana zostaje konkluzja kończąca się... cliffhangerem. Tak samo jak w pierwszej części. W końcu widzowie muszą poczuć, że jest jeszcze powód, żeby zostać na tym statku, a nie wyskoczyć za burtę. Za to co przypomniało mi się to potraktowanie w sequelu cliffhangera z jedynki. Jeżeli byliście ciekawi co wydarzyło się w tamtym zakończeniu to... praktycznie niczego nie dowiecie się. Film łaskawie wspomina tamto wydarzenie dwa razy.

I tak to jest z tym scenariuszem w ,,365 dni: Ten dzień". Nie umie poprowadzić dalej tego co zaczęła pierwsza część, nie ma pomysłu na siebie, a do tego pozostawia później widza z idiotycznym zakończeniem. A bohaterowie nie zaliczają żadnego ciekawego rozwoju. Jednak co jeszcze dobija to ta realizacja. Nie mogłem chwalić Białowąs i Mandesa za pierwszą część, ale tam przynajmniej te zdjęcia jakoś wyglądały. Montaż nie był tak leniwy. Tymczasem cały pomysł na stronę wizualną Tego dnia sprowadza się do walnięcia jakiejś piosenki w tle co 2 minuty i scen, które są dziwnie pocięte i nie nadawałyby się nawet pod dobry teledysk. Po prostu wszyscy odpuścili sobie staranie się i tyle.


Jest źle, bardzo źle. Nawet kiedy nie jest to tak szkodliwe społecznie jak jedynka, to wciąż mowa o tragicznie napisanym i zrealizowanym filmie. Gdzie wszystko woła o pomstę do nieba, a głupota historii sięga kolejnego szczytu. Oczywiście bez zdradzania zwrotów akcji nie powiem więcej, więc co najwyżej mogę szczerze odradzać sprawdzanie filmu. Choć to pewnie będzie trudne, bo fani ,,365 dni" nie odpuszczą sobie kontynuacji, a reszta wciąż może sprawdzić to z czystej ciekawości. Cóż, niezależnie od tego jak się to nie skończy, wciąż jest oczywistym, że zobaczymy finał tej trylogii. A ja tylko będę zastanawiał się, czy będzie możliwym zejść poniżej tego już bardzo niskiego poziomu.

Ocena: 1/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz