,,Belfast" był jednym z nielicznych tegorocznych filmów nominowanych do Oscara w głównej kategorii, których jeszcze nie widziałem. Ale w końcu przyszła polska premiera i zdecydowanie nie mam wielu pozytywnych rzeczy do powiedzenia o nim.
Tworzenie filmów mocno opartych o swoją własną przeszłość czy doświadczenie jest moim zdaniem czymś ciężkim. Mówimy tu o wyjątkowo osobistej części życia i dzielenie się tym może wydawać się nieco zbędne. To czyjeś dzieciństwo, które ta osoba świetnie wspomina, ale nie dotyczy innych. Jednakże da się wyjść z tego obronną ręką. Życie niektórych osób to doświadczenie, które dotyczy wielu osób. Problemy w rodzinie czy zastanawianie się nad swoją przyszłością to coś co łączy ludzi. W ten sposób twórca może przelać na film swoje doświadczenia tworząc ważny obraz dla siebie, a także przyciągnąć widza, który poczuje, że jego to w jakiś sposób też dotyczy. Kenneth Branagh postanowił spróbować tego opowiadając o swoim dzieciństwie. I ,,Belfast" to przykład produkcji, która nie umie zrobić tych rzeczy, o których przed chwilą pisałem.
Ta sentymentalna podróż do dzieciństwa z pewnością była czymś dobrym dla samego reżysera. Jednakże lata 60. w Irlandii będą dla wielu obce. Fajnie, że Branagh sobie powspominał dawne dzieje, ale mnie to nieszczególnie obchodziło. Przede wszystkim dlatego, bo nie ma tu historii. Gdyby była, to tak bym nie narzekał, bo nie zostałbym wtedy z wyłącznie ,,kiedyś to było". Jasne, jest cały motyw, że nieważne, gdzie bylibyśmy w przyszłości, to wciąż będziemy pamiętać o naszym pierwotnym domu. To ładne przesłanie, ale stanowi dla mnie za mało, żeby łatwiej było ludziom utożsamić się z ,,Belfastem". Cały czas pozostałem kompletnie zdystansowany od wszystkiego i czułem się jakby przez 1,5 godziny Kenneth Branagh chwalił mi się jakie miał dzieciństwo.
Ta sentymentalna podróż do dzieciństwa z pewnością była czymś dobrym dla samego reżysera. Jednakże lata 60. w Irlandii będą dla wielu obce. Fajnie, że Branagh sobie powspominał dawne dzieje, ale mnie to nieszczególnie obchodziło. Przede wszystkim dlatego, bo nie ma tu historii. Gdyby była, to tak bym nie narzekał, bo nie zostałbym wtedy z wyłącznie ,,kiedyś to było". Jasne, jest cały motyw, że nieważne, gdzie bylibyśmy w przyszłości, to wciąż będziemy pamiętać o naszym pierwotnym domu. To ładne przesłanie, ale stanowi dla mnie za mało, żeby łatwiej było ludziom utożsamić się z ,,Belfastem". Cały czas pozostałem kompletnie zdystansowany od wszystkiego i czułem się jakby przez 1,5 godziny Kenneth Branagh chwalił mi się jakie miał dzieciństwo.
I to jest tylko to. Niby zaprezentowany zostaje konflikt religijny, który pozwala na parę dobrych scen, ale przez większość czasu czułem jakby to był zbiór czasem niezłych momentów, które tworzą słabą całość. Przede wszystkim z powodu tragicznego montażu. Nie mam pojęcia czemu, ale wielokrotnie sceny kończyły się dziwnie ucięte. Zupełnie jakby skrócono je o połowę. Przez to ,,Belfast" jest dla mnie zbiorem losowych wspomnień z dzieciństwa, które nie tworzą spójnej historii. Są tu tylko pomysły, lekko zarysowane w paru miejscach, ale nigdy nie zostają pełnoprawnie wykorzystane.
Najbardziej widoczne jest to dla mnie w jednej scenie. Główny bohater dowiaduje się, że być może będzie musiał razem z rodziną opuścić Belfast i zamieszka, gdzie indziej. Zmartwiony tym pyta ojca o to czy rzeczywiście tak się wydarzy. Już jest interesujący początek dla dobrej sceny, która sprawiłaby, że działoby się coś konkretnego w tym filmie. Ale... scena kończy się w tym momencie. Bo... powody. Po prostu już tak jest. Ilekroć czuję, że produkcja zmierza w ciekawym kierunku to Kenneth Branagh dokonuje sabotażu i przechodzi dalej.
Siedzi człowiek te nieco ponad 1,5 godziny na sali i tylko czeka aż wydarzy się coś co przyciągnie jego uwagę. Ale tego nie ma. Obsada wypada w porządku, ale postacie nigdy nie wydawały mi się interesujące. Jednak co najgorsze, jaki ten film jest brzydki wizualnie. Od razu rzuca się w oczy, że na całość po prostu leniwie nałożono czarno-biały filtr, który jest kompletnie zbędny. Rozumiem stylizację na coś starego, bo historia rozgrywa się w latach 60. XX wieku, ale ostatecznie szkodzi to ,,Belfastowi". Nie pomagają też momentami wyjątkowo dziwne kadry. Zdarzają się momenty, gdzie kamera zostaje umiejscowiona w niecodziennym miejscu z jakiegoś powodu. Do tego nawet w normalnych sytuacjach nigdy nie czułem ochoty powiedzieć, że zdjęcia wypadają dobrze.
Tak jak wspomniałem, zrobienie osobistego filmu opartego o własne życie nie jest łatwe. Ja sam chociażby bardzo słabo wspominam ,,Romę", która była przerostem formy nad treścią. Jednakże w zeszłym roku wyszły dwie produkcje, które jakoś poradziły sobie w tym aspekcie. ,,Powrót do tamtych dni" miał bolesną tematykę, z którą dużo osób mogło się utożsamić. Również obecne na Oscarach ,,Licorice Pizza" opowiada historię, która przyciąga przed ekran i w tym przypadku osobiste doświadczenia reżysera nie są jedyną rzeczą mającą zainteresować ludzi. To wszystko jest możliwe, ale Kenneth Branagh nie miał wystarczająco talentu, żeby to zrealizować. ,,Belfast" nie ma ani ciekawej treści, ani udanej formy. Nie działa w każdym aspekcie i udają mu się wyłącznie pojedyncze elementy.
Ocena: 4/10
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz