czwartek, 15 kwietnia 2021

,,Kanojo" / ,,Ride or Die" - recenzja

 


Netflix kolejny raz sięgnął po mniej znaną mangą i to dość wyjątkową, bo ,,Gunjou" jest ciężkim dramatem, który swego czasu pogrywał z oczekiwaniami ludzi wobec gatunku ,,yuri". Z tak wyjątkowym materiałem źródłowym jako podstawą, byłem ciekaw jak twórcy podejdą do przeniesienia go.



Od czasu wyjścia ,,Alice in Borderland", byłem ciekaw jak dalej potoczy się relacja Netflixa z aktorskimi adaptacjami mang. Zastanawiałem się jakie będą kolejne zamawiane wprost przez nich projekty i jak one wypadną. I pamiętam jak zaskoczyłem się widząc, że następną ich adaptacją będzie ,,Ride or Die" bazujące na mandze ,,Gunjou". Dlaczego? Ponieważ była to mało znana manga i raczej niespodziewany wybór. Jednak potwierdziło to moje przeczucie, że Netflix będzie sięgał po mniej znane, wręcz lekko zapomniane, tytuły. A samo ,,Gunjou" było ciekawą pozycją do zaadaptowania ze względu na to jak wymijało się ono z oczekiwaniami ludzi wobec gatunki ,,yuri". Do tego był to dość ciężki dramat, więc tym bardziej byłem ciekaw jak podejdą do niego twórcy.

Po obejrzeniu filmu z pewnością mogę powiedzieć, że twórcy poszli całkiem ciekawą drogą. Ogólnie rzecz biorąc na mangę składają się trzy tomy po nieco ponad 500 stron. Jest to trochę materiału do przeniesienia co pewnie byłoby łatwiejsze w formie serialu, ale twórcy wybrali formę filmu i ku mojemu zaskoczeniu nie wyszli na tym źle. Choćby dlatego, bo ,,Ride or Die" to długi film. Trwa 142 minuty i jest w zasadzie najdłuższą adaptacją mangi jaką dotąd widziałem. Mogłoby to łatwo stać się problemem, ale ku mojemu zaskoczeniu nie jest to dłużąca się produkcja. Powiedziałbym, że mijała mi dość szybko. Myślę, że powodem ku temu była moja duża ciekawość związana z tym co czeka mnie dalej.

A tak się składa, że ,,Ride or Die" to film pełen niespodzianek. Niczym manga, wymija się z oczekiwaniami ludzi. Nic nie jest w nim proste i zawsze kryje się za czymś coś więcej czego nie wiemy. Czy to w kontekście przeszłości postaci czy sensu ich decyzji. Do tego umiejętnie balansuje on między gatunkami przechodząc od przygnębiającego dramatu do pocieszającego romansu. Twórcy wiedzą jak dawkować zarówno te mocniejsze jak i bardziej radosne momenty. Poza tym na uwagę zasługuje także to jak podeszli do materiału źródłowego.

Jeśli myślicie, że osoby zaznajomione z mangą wiedzą czego mają się spodziewać po całej historii to jesteście w błędzie. Byłem wiele razy zaskoczony różnymi większymi i mniejszymi zmianami jakich podjęli się twórcy. I na szczęście nie są to złe zmiany. Część z nich może na początku lekko zdziwiła mnie, ale prędko akceptowałem je, bo widziałem w nich jakąś wizję twórców. To wciąż jest ten sam szkielet fabuły co w mandze, ale pewne rzeczy wybrzmiewają inaczej przez co nie miałem poczucia, że oglądam tą samą historię jeszcze raz.

Natomiast co do osób nie znających oryginału, one nie powinny raczej mieć na co narzekać. Ewentualnie mogą mieć problem z chronologią historii. Na początku filmu mamy sporo przeskoków w czasie. Raz jesteśmy w tym co dzieje się obecnie, chwilę później cofamy się o dzień, a nagle mamy wspomnienie sprzed 10 lat. Ci co nie znają mangi mogą być lekko zagubieni, bo nawet ja nieco byłem. Jednak początkowe zdziwienie prędzej czy później przeradza się już w pełne zrozumienie historii, bo z czasem zostaje nam nadany kontekst scen, które już widzieliśmy. Za to inne nie są tłumaczone wprost i doceniam ten zabieg, bo twórcy wiedzą, że widzowie mogą się domyślić pewnych rzeczy sami i nie wszystko musi być pokazane dosłownie.

Jednakże nie zmienia to tego, że jest to film nie pozbawiony wad. Mam za co go chwalić, ale parę decyzji trochę mniej przypadło mi do gustu. Mimo, że udało się stworzyć z tego sensowną produkcję w czasie 142 minut, to czuję jakbym dostał za mało. Pewne rzeczy jak chociażby przeszłość bohaterek wypadały nieco lepiej w oryginale, bo mieliśmy okazję dłużej to zobaczyć. I pomimo tego, że wyrzucono parę zbędnych momentów z mangi, wciąż zdarzają się segmenty, które można było wyciąć jak chociażby postać taksówkarza. Do tego jestem zaskoczony, że pomimo dużej wiary w widza i pozwolenia mu na dopowiedzenie sobie paru rzeczy, niektóre sceny zostały pokazane wprost jak chociażby morderstwo. Kto wie czy nie lepiej było zostawić parę więcej niedomówień.

Lecz nawet te wady nie przesłaniają tego, że ,,Ride or Die" spełniło moje oczekiwania. Przez długi czas byłem poruszony oraz wstrząśnięty fabułą, która pomimo tego, że w jakimś stopniu była mi znana, wciąż mogła w paru miejscach zaskoczyć mnie. I niczym w oryginale, to nie jest prosta historia o dwóch partnerkach w zbrodni, które mogą pożegnać się z swoimi problemami dzięki morderstwu. Wprost przeciwnie. To momentami mocny film pokazujący daleką od ideału relację pełną zarówno nienawiści jak i miłości. Tak samo jak manga była wyjątkowa wśród gatunku yuri, tak ,,Ride or Die" wyróżnia się jeśli chodzi o tematykę LGBT. Na tyle, że zdecydowanie nie jest to film dla wszystkich. Jestem pewien, że wiele osób odrzuci naturalizm, a inni się po prostu znudzą, bo to mimo wszystko prawie 2,5 godzinny kameralny dramat. Ale jeśli już spróbujecie dać szansę filmowi i poczujecie, że jest to coś dla was, nie powinniście być zawiedzeni. ,,Ride or Die" jest kolejnym dowodem po ,,Alice in Borderland" na to, że pod szyldem Netflixa, mogą wychodzić udane adaptacje mang dla zarówno fanów jak i nowej widowni.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz