piątek, 1 stycznia 2021

,,Wonder Woman 1984" - recenzja


,,Wonder Woman 1984" miało być tym filmem, który przedłuży udaną passę DCEU, a przy okazji dostarczy kolejny udany rozdział w historii tej postaci. Jednakże coś poszło nie tak. 



Filmowe uniwersum DC miało w przeciągu tych 7 lat sporo problemów. A konkretniej podczas ,,ery Snydera”. Na szczęście od czasu ,,Aquamana”, DC zaczęło wstawać z kolan. Jasne, powiecie, że już ,,Wonder Woman” dała nadzieję temu uniwersum, ale późniejsza ,,Liga Sprawiedliwości” z powrotem pogorszyła sytuację. Dopiero od momentu kiedy Walter Hamada zaczął przyglądać się tym produkcjom, zaczęło być faktycznie lepiej. I ta dobra passa trwała sobie jakiś czas, ale trzeba było w końcu coś wypuścić. I tu wchodzi ,,Wonder Woman 1984”. Jedynka dała kiedyś nadzieję temu uniwersum. Dwójka miała przedłużyć tą serię udanych produkcji. I raczej sporo wskazywało, że tak będzie. Niestety coś poszło nie tak. Gorzej, wiele rzeczy poszło nie tak.

Od czego by tu zacząć… Chyba od najpoważniejszego problemu czyli scenariusza. Nie wierzę, że ta historia naprawdę została uznana za dobrą i wartą pokazania na wielkim ekranie. Ona praktycznie nie istnieje. I to pomimo tego, że film trwa aż 2,5 godziny. Zbędne sceny, które nie toczą historii do przodu najbardziej rzucają się tutaj w oczy. I jest oczywiście znużenie. Takie dość ogromne. Pomijając już nawet czas trwania, tu praktycznie nic się nie dzieje. Nie mam nic przeciwko, żeby było mniej scen akcji i więcej rozmów rozwijających postacie, ale niczego takiego nie znalazłem. Niby postać Maxwella Lorda praktycznie dostaje więcej czasu ekranowego niż główna bohaterka, ale nie przekłada się to na to, żeby był rozwiniętą postacią.

No właśnie, postacie. Kolejna przykra sprawa. Najpierw Diana. Bohaterka, która w pierwszym filmie była silną kobietą dającą nadzieję ludziom, teraz nie może się pogodzić od kilkudziesięciu lat z stratą jednego faceta, którego kochała dawno temu i kiedy ten wraca, to będzie gotowa zabić kogoś i sprowadzić na świat zagładę byle tylko ten jej nie opuścił. No i dokonuje gwałtu na mężczyźnie. Tak, nie żartuję. Co do samego Steve’a nie mam raczej dużo rzeczy, do których mógłbym się przyczepić. Ot, standardowy motyw osoby, która musi odnaleźć się w kompletnie obcym dla niej świecie. Gorzej jest z Barbarą i Maxem. Ta pierwsza ma idiotyczny wątek na poziomie Electro z ,,Niesamowitego Spider-Mana 2”, a drugiemu kompletnie brakuje sensownych motywacji. Jedyne co jakkolwiek broni tą dwójkę to charyzma Kristen Wiig oraz Pedro Pascala.

No to może realizacja jakkolwiek broni się i uprzyjemnia seans? Tak jakby tak i tak jakby nie. Pochwalić na pewno można scenografię czy kostiumy, które ładnie odwzorowują tamtą epokę. Niestety znacznie gorzej jest z efektami specjalnymi. To jest film za 200 milionów dolarów? Tego kompletnie nie widać, bo scen akcji jest w ogóle bardzo mało, a jak już pojawiają się to przypominają stare seriale superbohaterskie z lat 80. I nie, to, że film dzieje się w 1984 to żadne usprawiedliwienie. To po prostu wygląda źle i przynosi wstyd. Poza tym warto nadmienić chaotyczny montaż oraz nijaką muzykę.

Próbuję się zastanowić nad tym jak do tego doszło. Patty Jenkins poradziła sobie całkiem dobrze przy pierwszej części, która była udanym filmem, a do tego sama fabuła koncentrująca się wokół spełniania życzeń nie brzmiała źle. Zresztą, bywają tutaj jakieś sekwencje czy pojedyncze elementy, które wydają się obiecujące. Jednakże nie zostały one wystarczająco wykorzystane i zostają przyćmione przez tragiczny scenariusz oraz rozczarowującą warstwę techniczną. ,,Wonder Woman 1984” to duży krok do tyłu dla tego uniwersum.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz