poniedziałek, 15 czerwca 2020

,,Artemis Fowl" - recenzja


Film, którego premierę przekładano, każdy o nim zapominał i nawet Disneya nie obchodził los tej produkcji... ,,Artemis Fowl" przeszedł sporo złego i teraz odnalazł swoje miejsce na Disney+, gdzie miał niedawno premierę. Czy to jakkolwiek uratowało go od porażki?


Disney zdecydowanie nie ma szczęścia do aktorskich projektów nie będących czymś z Star Warsów, Marvela, bądź aktorskich wersji ich starych animacji. Jasne, kiedyś odnieśli sukces dzięki Piratom z Karaibów, ale nawet ta marka nieco wypaliła się pod koniec. A już nawet nie wspominajmy o takich filmach jak ,,Książe Persji: Piaski Czasu" czy ,,John Carter", które albo przyjmowały się średnio pod względem artystycznym bądź też po prostu nie zarabiały na siebie i odchodziły prędko w zapomnienie. Dlatego Disney bardzo rzadko podejmuje się tworzenia takich ,,niebezpiecznych" projektów bojąc się o możliwą porażkę. Stąd też warto zadać sobie pytanie. Czemu ,,Artemis Fowl"?

Jeśli ktoś nie kojarzy tej serii to mówiąc skrótowo, chodzi o serię książek dla młodzieży (choć w sumie to niemal wszystkie grupy wiekowe polubiły Artemisa), która opowiadała o młodym geniuszu zbrodni. Korzystając z swojej inteligencji i wiedzy na temat świata wróżek, postanawia on podreperować majątek rodu. To co wyróżniało tą serię to główny bohater. A konkretniej fakt, że był on czarnym charakterem. Ten wyjątkowo nietypowy zabieg spodobał się masie osób i sprawił, że ostatecznie seria doczekała się siedmiu tomów. I w sumie to nie wiem dlaczego właśnie ,,Artemisa Fowla" Disney postanowił przełożyć na duży ekran. Jasne, kiedyś seria była bardziej znana, ale projekt tak długo odkładano, że w pewnym momencie nie było po prostu sensu tworzyć tego filmu. A szczególnie dlatego, bo to co dostaliśmy nie powinno było kiedykolwiek wyjść na światło dzienne.

To co najbardziej pogrąża ten film to kwestia braku wierności względem oryginału. I nie, nie mówimy o produkcji, która nie wiem, zmieniła komuś kolor skóry czy przekręciła jedno lub dwa wydarzenia. Oj nie, chciałbym, żeby to sprowadzało się wyłącznie do czegoś tak małego. Niestety ,,Artemis Fowl" jest dla książkowych adaptacji tym, czym ,,Dragonball: Evolution" było dla adaptacji mang. Z samych odstępstw względem oryginału można by było utworzyć całą litanię. I jeszcze, żeby one miały sens... Ale nie, to co było największą zaletą serii czyli główny bohater będący czarnym charakterem, tutaj nie istnieje. Jest aż tak źle. I co gorsze, to nie tylko zła adaptacja. To prostu słaby film.

Przyjmując, że nie znacie książki i oczekujecie po prostu porządnego filmu fantasy, zawiedziecie się. Jakakolwiek obietnica poznania ciekawego świata prędko okazuje się być niespełniona, bo przez niemal cały film siedzimy w jednym domu. Natomiast ci, którzy szukali niezłej intrygi, nie znajdą niczego dla siebie, bo scenariusz jest banalny i nie przemyślany. Poza tym nie pomaga to, że nieważne od wieku, każdy się tu wynudzi, bo przez masę czasu nic się nie dzieje. A nawet kiedy dochodzi już do jakiegoś starcia pod koniec, to nie czuć żadnej stawki. Szczególnie, że jej rozwiązanie w końcówce filmu wydaje się zbyt proste. Dosłownie można było zakończyć to w jakieś parę minut i to byłoby w zasadzie tyle.

Nie zapominajmy także o problemach zakulisowych, które czuć na niemal każdym kroku. Wystarczy porównać ze sobą zwiastuny oraz finalny produkt, żeby dostrzec, że film przeszedł całą masę zmian w montażowni i mogliśmy dostać coś innego. Czy dużo lepszego? Szczerze wątpię, bo za dużo rzeczy wypadło tu źle, żeby była szansa na odratowanie filmu, ale wciąż, przez te zmiany dostaliśmy coś gorszego. 

Niestety nie pomaga też duży budżet czy utalentowani twórcy bądź aktorzy. Tego pierwszego kompletnie nie czuć, bo efekty specjalne potrafią wyglądać słabo, a do tego przez większość czasu przecież siedzimy tylko w jednym domu. A co do drugiego to ani razu nie odczułem ręki Kennetha Branagha w tym filmie. Wierzę, że przypisano go jako reżysera tylko w formie rzemieślnika, który wykona porządnie robotę, dostanie czek i odejdzie. A obsada prezentuje się średnio. Bywają osoby, które lepiej lub gorzej się starają oraz takie, które wzięto, bo były najwyraźniej wolne i nie miały żadnego gorszego filmu, w którym mogłyby zagrać (tak, mam tu na myśli Judi Dench oraz Colina Farrela). Praktycznie nie czuję, żeby komukolwiek chciało się robić cokolwiek w tym filmie. Jakby zostali wyssani z życia.

Jednak najbardziej z tego wszystkiego bolą mnie te książki, które tutaj zmasakrowano. Nie zostało w sumie nic z nich i zamiast tego otrzymaliśmy tragiczny film młodzieżowy, którego nikt nie obejrzy z przyjemnością, bo ten nie nadaje się dla kogokolwiek. Fani książek poczują się jakby ktoś napluł im w twarz patrząc na te wszystkie zmiany, a każdy kto szukał jakkolwiek zjadliwego widowiska, zakończy swój seans znudzony. O ,,Artemisie Fowlu" najlepiej zapomnieć i pozwolić mu umrzeć śmiercią naturalną niczym ,,Krainie jutra" czy ,,Dziadkowi do orzechów i czterem królestwom". Jeśli Disney kiedykolwiek będzie próbował jeszcze robić coś podobnego to niech najpierw pomyśli parę razy i postara się, bo nie chcę w swoim życiu widzieć więcej projektów na takim poziomie jak ,,Artemis Fowl".

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz