wtorek, 23 kwietnia 2024

,,Challengers" - recenzja

 

To wyjątkowo dobry rok dla Zendayi.


W przypadku kina sportowego nie wiem czy łatwiej jest mi powiedzieć, że mnie ono nie interesuje, bo nigdy nie byłem fanem sportów czy po prostu nie obejrzałem zbytnio filmów z tego gatunku, które zdołałyby ciekawie ukazać pewne gry. Poszukiwałem czegoś co przedstawiłoby unikalną perspektywę i nareszcie dostałem ,,Challengers". Fascynujące ukazanie tenisa od strony jakiej bym się nie spodziewał. Luca Guadagnino tym razem wplótł miłość w otoczki destrukcyjnej rywalizacji, która jednocześnie pociąga za sobą niezdrową fascynację i satysfakcję. Wszystko kręci się wokół trójkąta miłosnego tak złożonego, że cały seans spędziłem zaangażowany. Zaś te wrażenia, które normalnie bym zawarł w zakończeniu recenzji, są tutaj nie bez powodu, bo całkiem podobnie zaczyna się ,,Challengers".

Obiera ono nieco niebezpieczną ścieżkę nielinearnej narracji. Łatwo mi wyobrazić sobie jak ta historia mogłaby sprawiać wrażenie podkładającej sobie kłodę pod nogi w ten sposób. Lecz Guadagnino wychodzi z tego obronną ręką. Mistrzowski montaż sprawia, że film staje się dużo bardziej przejrzysty w swoim przepływie czasu niż nawet rozgrywające się chronologicznie produkcje. I jest w tej narracji cel większy od sprawienia, aby historia była bardziej angażująca. Choć do skoków pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością można potrzebować przyzwyczajenia, to służą one tworzeniu konkretnych zestawień, dzięki którym każdy powrót do finałowego meczu jest trochę inny od poprzedniego. Tak jak kluczowym elementem filmu jest główna relacja, a tenis został również opisany jako właśnie relacja, tak samo montaż tworzy konkretne związki pomiędzy tymi dwoma różnymi czasami.


Poza tym, tak jak napisałem, pomimo tego, że niektórzy mogą potrzebować czasu na przyzwyczajenie się do tej konstrukcji, to ja sam czułem jakby wszystko było przejrzyste. Nie tylko film pomaga informacjami w tym, żebyśmy wiedzieli, na którym etapie życia bohaterów jesteśmy, ale także dba o to, aby równie regularne były nowe szczegóły ujawniające przeszłość bohaterów, jak i progres zachodzący w aktualnej sytuacji, w której znajdują się. Gdyby zdecydowano się na narrację prowadzoną jak po sznurku, to ,,Challengers" wciąż byłoby dobrym filmem, ale jego siłą jest to w jakich momentach ujawnia pewne rzeczy. Precyzja z jaką serwowane są pewne informacje budzi podziw.

Guadagnino zrobił fantastyczną robotę jako reżyser. Przez jego nowy film tak dobrze się płynie. Natomiast tenis staje się tutaj zupełnie inną grą, tak jak to stwierdza Art po obejrzeniu rozgrywki Tashi. Jeśli myśleliście, że wiecie na czym polega ten sport, to zdziwicie się. Naprawdę zaskoczyło mnie jak sprytnie wpleciono w niego kluczowe motywy dotyczące trójkąta miłosnego. Tę relację i tenis ściśle powiązano przez napędzającą się rywalizację, która jest tym co odmienia głównych bohaterów. Co niektóre wewnętrzne zmiany Arta i Patricka są subtelne, a nawet kiedy pewne rzeczy zostają powiedziane bardziej wprost, to razem z tym wiążą się świetne dialogi, więc nie jest to problemem. Dynamika w tym trójkącie jest równie silna co w najbardziej zaciętym meczu tenisa. Imponuje mi także jak film ocieka seksapilem w gestach, spojrzeniach i niedopowiedzeniach, a wcale nie przez pokazywanie seksu, którego jest niewiele. To trudna rzecz do osiągnięcia, a jednak udała się.


Doceniam także złożoność postaci, a szczególnie Tashi. To, że pozostaje ona całkiem niejasna do samego końca, czym pozostawia ocenę jej decyzji dla widza, jest bardzo dobrym wyborem. Cały seans spędziłem będąc równie zafascynowany nią co Art i Josh. Ciężko określić jakie są jej uczucia, marzenia oraz cel. Można podejrzewać różne opcje, więc jestem pewien, że ludzie będą mieli własne interpretacje. Pomaga w tym kapitalna rola Zendayi, której udaje się na ekranie oddać niejednoznaczność bohaterki. Zaś partnerujący jej Mike Faist oraz Josh O'Connor są równie wspaniali. Tak samo jako niewinni nastolatkowie, jak i owładnięci chęcią wygranej dorośli. Tu też muszę pochwalić trio oraz wszelkich innych ludzi odpowiedzialnych za to, że płynne jest przejście pomiędzy tym jak te postacie wyglądają oraz zachowują się na przestrzeni 13 lat. Dzięki temu przeskoki nigdy tak nie wybijają.

Pozostała jeszcze kwestia realizacji, o której zdecydowanie można się rozpisywać. Oczywiście jest ten perfekcyjny montaż nadający filmowi dobre tempo, a także tworzący świetne zestawienia w ramach scen z przeszłości i przyszłości. Jest też sporo pomysłowych kadrów. Lecz przede wszystkim jest tu tenis. Taki, który prawdopodobnie nigdy nie wyglądał lepiej na dużym ekranie. To jakie Guadagnino znajduje pomysły, aby każdy fragment rozgrywki był unikalny oraz angażujący jest wspaniałe. Zaś finał to techniczny majstersztyk, który trzymał mnie na krawędzi fotela nawet kiedy potrafił delikatnie przesadzić z slow motion. Jednak jego cała reszta mnie zachwyciła. Uwielbiam jak wygląda przemieszczanie się po korcie oraz śledzenie postaci. Tu również montaż robi świetną robotę, bo mecze zawsze są przejrzyste. Myślę, że ci pasjonujący się tenisem mogliby się nawet zgodzić, że z oglądania sportu również bierze się seksowność filmu.


Ten seans naprawdę był zaskoczeniem dla mnie. Nie zakładałem, że Luca Guadagnino znajdzie tak ciekawy sposób na ukazanie tenisa. A jednak jego wizja połączona z ogromną precyzją, świetną reżyserią, wspaniałym głównym trio, pulsującą ścieżką dźwiękową nadającą nawet scenom rozmów unikalne tempo oraz złożonością tematyczną, jest czymś czego potrzebowałem w kinie. ,,Challengers" to wyjątkowe kino sportowe, które zdecydowanie warto zobaczyć w kinie, gdyż przeżywa się je z wieloma emocjami. Pewne sceny będą mi długo siedziały w głowie i czuję, że nieprędko znajdę równie ciekawą produkcję o trójkącie miłosnym. Jego dynamika była absolutnie fascynująca sprawiając, że oglądanie tego kto przejmuje inicjatywę w relacji z Tashi, było równie wciągające co oglądanie ,,zajebistego tenisa", jak to w pewnym momencie ujmuje bohaterka grana przez Zendayę.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz