sobota, 13 maja 2023

,,Knights of the Zodiac" / ,,Rycerze Zodiaku" - recenzja

 

Jest przykrym to jak w końcu po 4 latach, pierwsza aktorska adaptacja mangi, która zawitała do polskich kin jest tak zła.


Saint Seiya jest już raczej dość zapomnianą marką. Największy sukces świętowała w poprzednim wieku jako manga i klasyczne anime. Jednak były pewne próby ponownego zarobienia na niej. W 2019 roku doczekaliśmy się od Toei i Netflixa serialu animowanego ,,Saint Seiya: Rycerze Zodiaku", który próbował trochę uwspółcześnić tę historię co nie zostało ostatecznie odebrane pozytywnie. Jednak był pewien format, którego zrealizowania chciał sam autor oryginału już od samego początku. Chodzi o przeniesienie na duży ekran. Pierwsze rozmowy dotyczące tego miały miejsce w 2016 roku. Jednak musiało minąć 5 lat, żeby film faktycznie powstał. Zatrudniono Tomasza Bagińskiego jako reżysera, a za scenariusz odpowiadał chociażby Josh Campbell znany z ,,10 Cloverfield Lane". To, że film nakręcono po cichu i tanio w Węgrzech było słuszną obawą, a zapowiedzi 6-częściowej franczyzy wcale nie pocieszały na przyszłość, ale jakaś nadzieja we mnie istniała. Jednak wystarczyły zapowiedzi, żeby ostudzić entuzjazm. To o co ludzie w garniturach z Toei poprosili to produkcja, która przypomina o złych czasach aktorskich adaptacji mang.

Otóż aktorscy ,,Rycerze Zodiaku" to film, który nie trafi do jakiejkolwiek grupy widzów. Jeżeli fani nie zrażą się zapowiedziami kompletnie odstającymi od tego za co mogli znać serię, to zrobi to sam film. Zaś ludzie szukający porządnej, wysokobudżetowej rozrywki już po samym wstępie zrozumieją, że wybrali zły adres. Co dostajemy na początku to sekwencję, która nadałaby się co najwyżej jako cinematic opening pod grę na PS3. Widać w nim rodowód Bagińskiego jakim jest animacja. Jednak wciąż bije on sztucznością w ramach aktorskiego projektu, a co gorsze, już męczy ekspozycją. Podaną na szybko i niespecjalnie sensowną. Z takim początkiem można zacząć film z odpowiednim nastawieniem. Negatywnym. Szczególnie, że jeszcze przez sporo czasu nie będzie ucieczki od postaci wypluwających z siebie kolejne informacje oraz motywacje. Może wybaczyłbym taki przebieg zdarzeń biorąc pod uwagę jak również powolny początek ma manga, ale ona zrobiła pewną rzecz dużo lepiej od filmu. Genezę bohatera skróciła do 2 rozdziałów. Tymczasem aktorska adaptacja w pełni opiera się na tym.


Oznacza to tyle, że mamy do czynienia z bardzo sztampową produkcją. Znajdziecie masę tropów obecnych w historiach typu origin. Nawiedzająca protagonistę przeszłość, pogodzenie się z czymś oraz odkrywanie nowego przeznaczenia. Seiya przechodzi przez bardzo typową drogę. Czyni to z niego nudnego głównego bohatera. Zaś charakter jest całkowicie ograniczony do postaci powtarzających, że nigdy się on nie poddaje. Zapomnijcie o czymś więcej co scharakteryzowałoby go. Film nie ma nawet czasu, żeby na początku wyjaśnić czemu walczy na ringu. Albo powiedzieć czym się zajmuje na co dzień. Nie, zaczynamy z pustą kartką papieru, na której rysować próbuje Mackenyu. Pokazał on nawet w słabszych filmach, że ma w sobie talent. Wystarczy wspomnieć drugą oraz trzecią część aktorskiej adaptacji ,,Fullmetal Alchemist". Zaś jako Seiya, próbuje odegrać nieco aroganckiego bohatera, który musi jeszcze wiele się nauczyć. Rzuca kiczowatymi one-linerami i wdaje się w sprzeczki z innymi. I Mackenyu w ten sposób robi już więcej niż scenarzyści. Nadal nie nazwę Seiyi jakkolwiek ciekawym bohaterem, ale przynajmniej aktor ciągle pokazuje, że nawet w słabszych produkcjach daje z siebie co może.

Tego samego nie mogę powiedzieć o reszcie obsady z wyjątkiem Seana Beana oraz Marka Dacascosa. Ten pierwszy również gra przyzwoicie biorąc pod uwagę w jakiej produkcji się znalazł. Zaś drugi tworzy sympatyczną postać Mylocka i sprawdza się w swojej pojedynczej scenie akcji. Oprócz nich jest jeszcze jedno znane nazwisko czyli Famke Janssen, która gra nudny czarny charakter z korpo (rodem z aktorskiego ,,Ghost in the Shell"). Próbują jej nakreślić relację z Beanem, ale wypada to bardzo mizernie. Współtowarzyszy jej pomagier w postaci Nero. O nim również wiadomo tak mało co o Seiyi, więc ,,Rycerze Zodiaku" dostali niezwykle interesujących Rycerzy Zodiaku. Dwóch kartonowych bohaterów, których ciężko nawet nazwać rywalami, bo dostają tylko jedno starcie na koniec. Rozumiem, że to w zamierzeniu początek większej historii, ale jeśli już w pierwszym filmie twórcy nie chcą dać kwintesencji oryginału to po co go sprawdzać. A cała ta historia rozgrywa się wokół Sienny czyli reinkarnacji Ateny. Niestety dużo więcej nie zdołam o niej powiedzieć. Jest próba nakreślenia dramatu, w którym bohaterka czuje się obco w swoim ciele i działa niczym tykająca bomba, ale ostatecznie służy po prostu za narzędzie fabularne pozbawione ciekawego charakteru.


I taka właśnie jest historia w aktorskich ,,Rycerzach Zodiaku". Sztampowa oraz wypełniona nudnymi postaciami gadającymi przede wszystkim męczącą ekspozycją. Wątki bohaterów praktycznie nie istnieją, a jeśli już to są przeprowadzone w ekspresowym tempie. Niby zainteresować powinna grecka mitologia, która była interesującym punktem wyjścia dla mangi, ale tutaj jest ona sprowadzona do jakichś nie ciekawych opowiastek oraz niezwykle rzadkich momentów, w których zobaczycie jej reprezentację w filmie. Tutaj też wychodzi na jaw inna kwestia kontrastująca z mangą. Było tam eksplorowanie świata. Grecja, Japonia, Wyspa Śmierci... Rycerze podróżowali i swój trening przechodzili w różnych zakątkach globu. Tymczasem film nie jest nawet na tyle łaskawy, żeby powiedzieć, gdzie protagonista trenuje razem z Marin. Czy poszli drogą mangi i wysłali go do Grecji? A może ,,mistrzyni" osadziła się blisko ich bazy? Z drugiej strony jaka normalna lokacja ma latającą głowę w tle... Do tego dlaczego ona z nimi współpracuje? Przyznaję, że to wszystko może brzmieć jak skarżenie się o najdrobniejsze detale, a ja przecież nie oczekuję wyjaśniania wszystkiego, ale scenariusz Murray'a i Campbella jest zwyczajnie nielogiczny i okropnie skrótowy.

To może chociaż sceny akcji jakkolwiek satysfakcjonują? Cóż, odpowiedź jest nieoczywista. Jeśli nie znacie mangi, to może wystarczą wam, żebyście byli zaangażowani. Myślę, że choreografia oraz praca kamery bywają całkiem niezłe. Jest w nich jakaś pomysłowość. Niestety potrafią one cierpieć przez nadużywanie slow motion i przede wszystkim okropne CGI. Dotychczasowe produkcje Tomasza Bagińskiego wyglądały całkiem nieźle, bo pracowało przy nich jego Platige Image. Bez wsparcia tego studia, musiał on polegać na innych i widać to. ,,Rycerze Zodiaku" wyglądają absolutnie paskudnie. Nigdy nie da się odczuć 60 milionów dolarów budżetu. Scenografia przez 80% nie wygląda na realną. Czasem postacie w scenach walk poruszają się jakby były z gumy. Po prostu wszystko bije sztucznością. Zbroje prezentują się tanio, a nie jak coś z ciężarem, pięknie zdobiące Rycerzy. CGI sprawia wrażenie wyrwanego z początku tego wieku. Nie ma w tym wszystkim nawet jakiejś kiczowatości, która przydałaby się produkcji przypominającej gatunek super sentai. Co zobaczycie w kinie to pozbawione życia, szare widowisko. Traktujące siebie oczywiście w pełni poważnie.


Tu objawia się mój ogólnie największy problem z ,,Rycerzami Zodiaku". Oni kompletnie nie umieją oddać ducha oryginału. Są adaptacje, które podejmują różne zmiany, ale wciąż zachowują to za co znacie pierwotny materiał (np. ,,Kakegurui"; ,,Oldboy"). Są także takie, które idą w zupełnie inny ton, ale przez to stanowią ciekawą wariację oryginału (np. ,,Notatnik śmierci"; ,,Attack on Titan"). Niestety istnieją również przypadki jak film Tomasza Bagińskiego. Stoi w dziwnym rozkroku między pełnym pójściem w zupełnie nową historię, a zachowaniem tego co było w mandze i anime. Jednak co wyjątkowo smutne, kompletnie nie radzi sobie z odwzorowaniem stylu oryginału w scenach walk. Nie znajdziecie tu postaci wykrzykujących swoje ciosy i używających potężnego IQ do wyjaśnienia jak atak wroga nie zadziałał na nich. Jest zaledwie jeden moment kiedy Seiya wysyła w stronę Nero wiele ciosów. Tylko wtedy pomyślałem sobie: ,,Wow, to prawie wyglądało jak walka z mangi". Jestem zły na Bagińskiego, bo mamy 2023 rok, a wciąż powstaje wysokobudżetowa aktorska adaptacja mangi, która zupełnie nie przypomina oryginału. Jak to jest możliwe? Czy nikt nie widział ,,Speed Racera" i ,,Ality: Battle Angel"? Można też było pójść w coś skromnego jak styl z ,,Cutie Honey" albo ,,Cassherna". Tyle możliwości, a co nasz polak rodak zrobił to nic co umiałoby chociaż w paru procentach przyciągnąć wizualną kreatywnością.

A nawet nie liczcie, że zdołam sensownie opowiedzieć o zmianach względem mangi. Spędziłbym parę akapitów na tym. Jednak jeśli jesteście fanami dzieła Masami Kurumady, to wiedzcie, że jest tego bardzo dużo. I jakieś 99% z nich to złe zmiany. Poczynając od tak bezsensownych jak zmiana imion części postaci, a kończąc na tym, że uwspółcześniając historię, twórcy poszli podobną drogą co ludzie odpowiedzialni za ,,Dragonball: Ewolucja". Niby to nadal lepsza (i na pewno bardziej wierna) adaptacja od tamtego koszmaru, bo zachowuje różne elementy, ale nazwałbym ją potworem Frankensteina. Posklejano ze sobą tyle niepasujących do siebie rzeczy, że nie przypomina to czegokolwiek co miałoby być fabułą o Seiyi. To także częściowa powtórka z błędów popełnionych przy anime z 2019 roku, z którego film ku mojemu zaskoczeniu wziął pewne elementy. Do tego w różnych miejscach czułem jakby ludzie z Toei trochę wstydzili się rodowodu oryginału, więc spróbowali zrobić z filmu coś bardziej mainstreamowego, pasującego do gustu masowej widowni. Jednakże ta zdecydowanie nie jest zainteresowana ,,Rycerzami Zodiaku". Produkcją, która została zaplanowana jako 6-częściowa franczyza. Widać to zresztą bardzo wyraźnie. Jednak szybko przekonamy się, że nie dostaniemy nawet jednego filmu więcej.


Debiut fabularny Tomasza Bagińskiego zostanie zapamiętany jako jedna z najgorszych aktorskich adaptacji mang w historii oraz początek serii, która nigdy się nie zrodziła. Nawet przy budżecie 60 milionów dolarów wygląda jak dzieło absolutnego amatora z YouTube'a. Sceny akcji działają tylko w oderwaniu od oryginalnego dzieła. Natomiast historia jest tragiczna niezależnie od tego jaki widz ją obejrzy. Nudna oraz tragicznie adaptująca oryginalną franczyzę. Zaczyna się męczącą ekspozycją i nie ma nawet czasu, żeby przedstawić życie postaci. W środkowej części próbuje oddać chociaż drobną namiastkę oryginału, ale nieskutecznie. A kończy się finałem bez emocjonalnej stawki, który razi tragicznym CGI oraz szarością. ,,Rycerze Zodiaku" są pozbawieni życia. Do tego ciężko go nawet nazwać blockbusterem. To strasznie dziwne widowisko, które wytrwało się z innej dekady niczym zeszłoroczny ,,Morbius". A żeby ocalić je od nieuchronnej, najniższej oceny, to trzeba w tym bałaganie znaleźć drobne wysiłki paru osób takich jak trójka aktorów czy kompozytor. I choć to nie do końca aktorska adaptacja mangi z USA, bo wpływ na jej tworzenie miało Toei Animation, a nie Sony, to mimo wszystko śmieszy mnie, że tak łatwo jest wrzucić ją do tego samego wora, w którym znajdziecie inne pokraczne adaptacje jak ,,Mutronika", ,,Wojownik gwiazdy północy", ,,Dragonball: Ewolucja" czy także ,,Na uwięzi". Oby to był ostatni raz, bo nie chcę widzieć więcej takich prób w mainstreamowym kinie.

Ocena: 2/10

1 komentarz:

  1. Super recenzja filmu. Film Rycerze Zodiaku jest hołdem dla fanów, ale także świetnym wprowadzeniem dla nowych widzów. Akcja jest pasjonująca, a postacie są dobrze rozwinięte.

    OdpowiedzUsuń