sobota, 7 maja 2022

,,Doctor Strange in the Multiverse of Madness" / ,,Doktor Strange w multiwersum obłędu" - recenzja

 

Ja do końca obawiałem się kontynuacji ,,Doktora Strange'a", bo było sporo możliwych problemów jakie mogły trawić ten film. Ostatecznie jego wady jak i zalety są nieco inne niż się spodziewałem, ale wciąż ciężko nazwać mi go udaną produkcją.


Choć przy pierwszej zapowiedzi bardzo czekałem na kontynuację ,,Doktora Strange'a", to przyszedł później moment, w którym zaczęły się moje obawy. Pomimo tego, że cieszył mnie angaż Sama Raimiego jako reżysera, ciągle wydawało mi się, że to będzie film, który zapomni o postaciach i za bardzo skupi się na samym multiwersum. Obawy oczywiście tyczyły się też możliwych cameo. Do samego końca moje nastawienie się nie zmieniło i podchodziłem do filmu z dużą rezerwą. Ostatecznie okazało się, że wady i zalety nowej produkcji MCU są trochę inne niż się spodziewałem.

Do tych, którzy obawiali się cameofestu i zbyt wielkiego eventu, na szczęście tak nie jest. Po trzecim Spider-Manie, plotkach przed premierą i temacie multiwersum, można było się tego obawiać, ale jest inaczej. ,,Doktor Strange w multiwersum obłędu" pomimo dużej skali, wciąż pamięta o postaciach. To wokół nich krąży ta historia. Niestety to nadal nie uchroniło jej od masy problemów. Fabuła jest prosta. Wręcz zlepiona śliną byle jakkolwiek trzymać to w ryzach. Motor napędowy jest pretekstowy, bo chodzi o nową bohaterkę czyli Americę Chavez. Niestety nie dostaniecie pełnoprawnej postaci, a wyłącznie narzędzie fabularne. Jest jak chodzący MacGuffin, za którym wszyscy biegną.  Została tragicznie potraktowana.


Niestety kolejną źle potraktowaną postacią jest Wanda Maximoff. Nie jestem fanem ,,WandaVision" i uważam, że uczyniło ono tę bohaterkę znacznie gorzej napisaną. Jednak to wciąż było nic z jej wątkiem w kontynuacji Strange'a. Nagle cała droga, którą zaliczyła w tamtym serialu zostaje wyrzucona za okno. Staje się ona jednowymiarowa. I pomimo tego, że służy jako faktycznie straszne zagrożenie, to jej motywacja i zakończenie wątku pozostawiają bardzo wiele do życzenia. Jestem skłonny powiedzieć, że Wanda to jedna z najgorzej napisanych kobiecych postaci w tym uniwersum.

Na szczęście mamy też przeciwwagę w postaci protagonisty. Stephen Strange pomimo natłoku wydarzeń w filmie, zalicza pewną drogę. Jego perfekcyjny obraz siebie zaczyna pękać razem z dalszym biegiem historii kiedy uświadamia sobie, że jego warianty z innych wymiarów, popełniały te same błędy. W końcu zaczyna rozumieć, że nie jest idealnym bohaterem. Do tego jego relacja z Christine Palmer dostaje tutaj naprawdę ładne domknięcie. Cieszy mnie, że chociaż pod tym względem, multiwersum służy jako narzędzie fabularne dla postaci.


I tylko tutaj mogę pochwalić jego użycie. Bo pomijając to, mowa tu o naprawdę leniwym wykorzystaniu konceptu multiwersum. Może i lepszym niż w ,,Spider-Manie: Bez drogi do domu", ale nadal cierpiącym na zmarnowany potencjał. Podróż po innych wymiarach jest bardzo ograniczona. Dostajemy jakąś jedną fajną scenę skakania, ale poza tym, nigdy nie służy to czemuś więcej. Jest tymczasową atrakcją, która nie jest wystarczająco często eksplorowana. Szczególnie kiedy dużo czasu spędzamy w jednym, niespecjalnie ciekawym wymiarze.

Cała ta prosta historia ma swoje przebłyski, ale właśnie, są to chwilowe momenty. Przez większość czasu, czułem się znużony. Nie, bo nudziłem się. Po prostu nic mnie nie przyciągało. Najbardziej dobijający jest ten drugi akt czy może raczej fabuła od połowy. To długi postój, który zdaje się być dość zbędny nie licząc dopowiedzenia pewnych kwestii. Jednakże bez zdradzania czegokolwiek, wykorzystuje cameo lepiej niż się spodziewałem. Byłem nawet zaskoczony pewnym odwróceniem oczekiwań. Dlatego nie obawiajcie się, żaden stos cameo nie przesłania historii.


Natomiast jest niemożliwym mówić o tym filmie bez wspomnienia Sama Raimiego. Tak jak jestem skłonny w dużym stopniu narzekać na ,,Doktora Strange'a w multiwersum obłędu", to przyznaję, że czuć tu rękę reżysera. Jest to oczywiście bardzo warte docenienia, bo w MCU coraz ciężej jest o coś takiego. Niby niedawno mieliśmy parę odcinków ,,Moon Knighta" oraz ,,Eternals", ale poza nimi, mieliśmy głównie nijako wyreżyserowane produkcje. Tymczasem nagle wpada Sam Raimi w zastępstwie za Scotta Derricksona i serwuje dobrze wyglądającą przygodę z horrorowymi elementami.

Ja naprawdę poczułem tą autorskość. Na materiałach promocyjnych miałem z tym problem i wciąż uważam, że nie sprzedawały tak dobrze filmu, ale finalny efekt jest lepszy. Ci, którzy znają twórczość Raimiego mogą złapać się na tym, że pewne sceny będą im się kojarzyły z ,,Martwym złem". Podobieństw do jego trylogii ,,Spider-Mana" też nie brakuje (tutaj myślę o walce z Gargantosem). Po prostu rozpoznacie te ruchy kamerą, pewne zabiegi stylistyczne i pomysły z tamtych filmów. To sprawia, że drugi Doktor Strange ładnie wyróżnia się na tle MCU. Horrorowe elementy i brutalność potrafią nieźle zaskoczyć i nie powiem, będzie mi tego brakowało w przyszłości.


Ostatecznie ,,Doktor Strange w multiwersum obłędu" jest dla mnie przyjemnym... bałaganem. Zdecydowanie nie umiałbym go nazwać dobrym. Problemy scenariusza są liczne i mam wrażenie, że w przyszłości nie będą mógł wspominać produkcji jako udanej kontynuacji, a bardziej jako kolejny rozdział do uniwersum, który ma za zadanie powiedzieć więcej o multiwersum. Dobrze, że był ten Sam Raimi na pokładzie, bo dzięki temu będę miał chociaż ochotę wracać wspomnieniami do pewnych sekwencji. I z wszystkich filmów MCU, które oceniłem nisko, ten na pewno nie wzbudza we mnie tak złych emocji. Jasne, że nie wykorzystał potencjału. Ale nadal ma starającą się obsadę, dobre pomysły i przede wszystkim tą widoczną rękę twórcy przy dziele. Choć trzeba przyznać, ta ostatnia rzecz powinna być standardem, a nie wyjątkiem od reguły.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz