W porównaniu z ,,Czarną Wdową", Shang-Chi był tym kinowym projektem MCU, wobec którego miałem większe oczekiwania. Szczególnie, że były powody, aby okazał się naprawdę dobry. Kampania promocyjna chciała powiedzieć inaczej, ale liczy się efekt końcowy, które jest udany.
Choć 4 faza Marvel Cinematic Universe rozpoczęła się solowym filmem jakim jest ,,Czarna Wdowa", to ,,Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" był dla mnie tym lepszym solowym filmem na rozpoczęcie fazy. Pełnoprawny origin z niespotykaną wcześniej w uniwersum estetyką i azjatycką reprezentacją. Idealny sposób, żeby rozpocząć nowy rozdział w MCU. Ogólnie oczekiwania były dość duże dla mnie, ale przy tym kampania promocyjna zdawała się dużo robić, żebym nie czekał na film. Zbyt przypominała, że to wciąż produkcja z tego uniwersum, więc problemy wynikające z tego prawdopodobnie będą tutaj (jak chociażby słaby trzeci akt). I choć ,,Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" ma parę typowych wad dla filmu z MCU, to przy tym jest pewnym powiewem świeżości, którego potrzebowałem.
Jest tak przede wszystkim dlatego, bo to na co najbardziej czekałem czyli unikalna estetyka oraz azjatycka reprezentacja, są najważniejszą częścią produkcji. Już od pierwszych minut mamy m.in. widoczne elementy gatunku wuxia. I do końca seansu miałem to poczucie obcowania z czymś nowym pomimo pewnych problemów, o których później wspomnę. Te elementy nie są po prostu po to, żeby się przypodobać części widowni. Stanowią ważną część filmu. Do tego naprawdę dobrze wpisują się w świat tego uniwersum. Fani znajdą nieco znajomych rzeczy dla siebie i mogę powiedzieć, że dobrze się to łączy ze sobą. I co ważne dla mnie, same nawiązania do uniwersum nie są tu wepchnięte na siłę. Shang-Chi nie musi ciągle przypominać widzowi, że jest częścią MCU.
Oczywiście wciąż łatwo zauważyć, że znajdziemy tu sporo rzeczy, które mimo wszystko czynią film podobnym do innych produkcji uniwersum. Jest dużo udanego humoru, sporo sympatycznych postaci i jak zwykle sprowadzający się do dużej walki 3 akt. Jednakże ciężko mi być złym, że jest to nadal ten ,,popcorniak", którego tak dobrze znam. Shang-Chi wciąż dobrze spisuję się jako taki spoko blockbuster. Ogląda się go naprawdę przyjemnie jak większość filmów Marvela. Do tego tym razem dochodzą jeszcze nowe elementy, które sprawiają, że ten ,,popcorniak" smakuje jak nowy.
Niestety problem jest taki, że posiadając dobre rzeczy, które czynią go blockbusterem z MCU, zawiera również te gorsze. Mówię tu chociażby o efektach specjalnych, które w wielu miejscach biją sztucznością. Ale najgorszy jest jednak 3 akt. Nie tak tragiczny w porównaniu do innych w uniwersum (finał ,,Czarnej Wdowy" był porównywalnie gorszy) lecz pozostawia gorzki posmak w ustach. Choćby dlatego, bo sprowadza się do festiwalu CGI, które jak wspomniałem, dobre nie jest. Do tego ten kolorowy film zmienia się nagle w szaroburą, brzydką walkę. Plus jest chociaż taki, że fabularnie, udaje mu się jakoś wyjść obronnie z tego. Pewne motywy wciąż są zachowane, a niektóre postacie przechodzą drogę.
Natomiast ciekawym dla mnie jest, że nawet ten średni finał, nie sprawia, iż myślę o nowym filmie MCU jakoś gorzej. Oczywiście jestem świadom jego problemów, ale sporo innych rzeczy wynagradza mi te gorsze. Mówię tu chociażby o świetnych scenach walk. Produkcje tego uniwersum często przekreślały ciężką robotę aktorów czy choreografów przez nieczytelny montaż, ale tym razem coś się zmieniło. W każdej walce możemy dostrzec ciosy postaci w pełnej gracji i są one wspaniałe. Choreografia robi wrażenie nieważne czy ma pokazać coś przypominającego taniec na początku filmu czy chaotyczną bijatykę w prawie przepołowionym autobusie. Ogląda się to z dużą satysfakcją.
I jestem zaskoczony, że zamiast dostać fabułę o poszukiwaniu jakiegoś obiektu i kolejny nudny czarny charakter, dostaję momentami kameralną historię oraz kompleksowego antagonistę. Albo postać grana przez Awkwafinę. Spodziewałem się comic reliefa, któremu trzeba będzie wszystko tłumaczyć. I mimo, że Katy jest trochę tym archetypem, to talent Awkwafiny czyni ją znacznie lepszą postacią. Taką, która ma znaczenie dla innych bohaterów i historii. Zresztą wiele postaci w filmie zasługuje na pochwałę. Charyzmatyczny Shang-Chi, którego można polubić od pierwszych minut, jego siostra Xialing z charakterem i oczywiście Wenwu. Tony Leung stworzył postać, którą można nieco zrozumieć i zdecydowanie nie gra typowego, złego ojca. Jest tu więcej głębi niż można się spodziewać.
Generalnie o całym filmie mogę powiedzieć, że zaskakuje różnymi elementami. Oczywiście wciąż jest tą produkcją MCU, której ciężko nie lubić, bo odhacza wiele typowych rzeczy (w tym tych niestety gorszych), ale naprawdę doceniam ile dobrego udało się tu zrobić. Człowiek obawiał się czy z taką kampanią promocyjną, nie wyjdzie znacznie gorzej, bo był sposób, żeby to zepsuć. To nie byłby pierwszy origin, który okazałby się zaledwie przeciętną produkcją. Ale najwyraźniej coś zaczęło się zmieniać. Niby ludzie są skłonni twierdzić, że odczujemy zmęczenie MCU, ale z takimi filmami, powinno być wprost przeciwnie.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz