czwartek, 13 lutego 2020

,,365 dni" - recenzja


Nadal nie wierzę, że na tyle poświęciłem się, żeby przeczytać książkę przed premierą filmu, aby mieć większy kontekst w trakcie oglądania go. I już sam nie wiem czy opłaciło się to...



O ,,dziele" Blanki Lipińskiej można powiedzieć wiele choć wystarczy tyle, że jest ono barachłem. Do tego szkodliwym społecznie. Dlatego perspektywa recenzowania filmu wydawała mi się średnio interesująca. Skoro czytałem książkę to co, powtórzę moją opinię o niej i dodam jakieś parę słów o adaptacji, która będzie wierna 1:1? Cóż, Blanka najwyraźniej pomyślała o mnie, bo filmowe ,,365 dni" jest znacznie ciekawszym przypadkiem niż się tego spodziewałem. Szkoda tylko, że w negatywnym znaczeniu.

Szkielet fabularny pozostał taki sam, więc jest to dalej ta sama pretekstowa i głupia historia. Dialogi? Równie głupie i nie naturalne. W takim razie co sprawia, że ,,365 dni" nie jest poprawną adaptacją tragicznej książki? Jeśli bierzesz się za przeniesienie na wielki ekran powieści liczące sobie 446 stron to trzeba dobrze się zastanowić co warto zostawić, a czego należy się pozbyć. Problem filmu jest taki, że za tymi decyzjami stałą Blanka Lipińska. Jeśli czegoś nauczyły adaptacje książek twórców, którzy je adaptowali to tego, że nikt nie chce zbyt dużej interwencji autora. Celem filmu jest to, żeby ktoś inny niż autor spojrzał na tą książkę i uznał jak chce ją zobaczyć na wielkim ekranie. I w przypadku ,,365 dni" poszło to w wyjątkowo złym kierunku.

Blanka Lipińska stała się niemal reżyserką decydując o praktycznie wszystkim na planie filmu. A jako, że nie jest ona jakkolwiek doświadczoną w tym aspekcie osobą to wiele rzeczy pozostawia sporo do życzenia. Chociażby montaż, którego teledyskowość irytuje. Zwłaszcza kiedy nie ma dobrego przejścia między jedną, a drugą sceną. Natomiast ogromnie zadziwia mnie to, że sama autorka książki dokonała tak głupich zmian względem materiału źródłowego.

Nie, żeby co, nie bronię oryginału. Jednak można przynajmniej powiedzieć, że rzeczy jakoś łączą się w nim. A jako, że film jest okrojoną wersją książki to znajdziecie tutaj całą masę niedopowiedzeń. Zaś dobre zmiany można policzyć na palcach jednej ręki. Co prawda boję się, że nawet bez Blanki Lipińskiej na planie nikt nie próbowałby naprawiać barachła jakim jest książka, ale wolałbym już wersję Barbary Białowąs, bo jest ona przynajmniej doświadczoną reżyserką.

Owszem, ,,365 dni" było projektem skazanym na porażkę od samego początku. Z tak tragicznym materiałem nie było możliwe stworzenie czegoś dobrego. Jednak jeszcze gorsze jest to, że film skończył jako bardziej okropny niż się tego spodziewałem. To dość wyraźny znak, że nigdy nie warto dawać dużej kontroli osobie, która pisała książkę. Filmowe ,,365 dni" sprawia wrażenie jakby zostało nakręcone przez początkującego filmowca. Do tego nie działa jako adaptacja, bo podejmuje co najmniej zastanawiające zmiany, a tam, gdzie mogła zmienić coś na jakkolwiek poprawne, nic nie robi. Nie wierzę, że to mówię, ale lepiej już obejrzeć ,,Pięćdziesiąt twarzy Grey'a".

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz